W
oczach miałam łzy. Nie smutku lecz bólu i rozczarowania. Po głowie biegały
rozżalone pytania. Czemu? Dlaczego? Po co? W jakim celu? Próbowałam złapać
jeden z owych dylematów lecz znów na myśl cisnęło mi się kolejne pytanie. A
czas leciał… Stałam jak głupia i patrzyłam na czarne zastępy. Deszcz lał się
strugami, obmywając moje kruche ciało, pioruny waliły bez opamiętania. Brena
wpatrywała się w moje oczy i zdawała się mówić “Ty wiesz kim jestem… A ja kim ty!”.
Niemal wbiła swój wzrok w mój pusty oczodół, który nagle zaczął szczypać i
piec. Lorgan mówił coś do klaczy, której wkrótce cierpliwość poczęła się
kończyć. I oto pojawiła się nadzieja. Jeśli to tylko podstęp ze strony ogiera?
Przemyślny żart przeciwko wrogiej armii? Za późno na działanie… Brena podniosła
łeb do góry i wypowiedziała ze zgrozą zaklęcie po czym ryknęła a jej głos niósł
się echem po polach i lasach. Czerwony wiatr powiał a z nim nieogarnięty czar.
Coś chwyciło mnie od środka, ściskało, rwało na strzępki moje wnętrzności.
Krzyknęłam. Poczułam jak me kości pękają, dzieląc się na małe odcinki i
przesyłając do mózgu ogłuszający ból. Zacisnęłam usta lecz te bez mojej zgody
co chwilę otwierały się by wydobyć jęk pół trupa - pół żywca. Niebo pociemniało
od smolistych skrzydeł demonów owego “gangu”. Lorgan padł obezwładniony na
ziemię i przez chwilę myślałam, że to jego koniec lecz uśmieszek Breny
uświadomił mi jak bardzo zależy jej na nim. Pozbierałam się i nie zważywszy na
“drobną” niedogodność fizyczną, doczołgałam się do karej klaczy wciąż grożącej
piorunami i zdenerwowanym, agresywnym głosem gotowym zwołać wszystkie złe duchy
tego świata jednym, krótkim dźwiękiem. Stała na niedużej skale, będącej mównicą
dla owej panny. Choć nogi i tułów wzywała grawitacja, choć nogi i tułów tak
bardzo chciały jej słuchać, niezrównany mózg rzekł “Hop!” i części musiały
wykonać komendę, szkodząc ogólnemu dobru całego mechanizmu zwanego “ciałem i
duszą Mariki”. Uniosłam się parę zaledwie centymetrów nad ziemią i zepchnęłam
Brenę z podwyższenia. Wylądowałyśmy na mokrej ziemi. Oczy przywódczyni wrogiej
armii zaświeciły się niebezpiecznie. Wstała i już chciała zepchnąć mnie z góry
lecz ostatkiem sił złapałam zębami za jej idealną grzywę i obie, szamocząc się
w powietrzu spadłyśmy parę metrów w dół, nieopodal rzeki. Powieki powoli mi się
zamykały zwiastując niechybny koniec mojego nędznego życia. Klacz upadła zaraz
obok mnie ale zapewne użyła jakiegoś zaklęcia aby nic sobie nie zrobić bo
wylądowała w całości, nawet brud nie śmiał jej dotknąć.
-Czemu
to zrobiłaś?! Czemu GO zabierasz? - wymamrotałam wyczerpana.
-Nie
martw się. To TY właśnie zabrałaś mi coś, pewien dar. Masz go tu i teraz. Za
chwilę przekroczysz barierę… Ale poczuj jeszcze ten ból! - wyjęła sztylet zza
grzywy i wbiła go prościutko w moje serce. Był rzecz jasna nasączony trucizną.
Krzyknęłam z bólu i skonałam.
~***~
“Umrzeć”.
Brzmi tak niebiańsko pięknie… Błogo. Można na różne sposoby zginąć. Mój był
jednocześnie niezwykły jak i dość… Hm… Normalny? W każdym razie żadna śmierć
nie jest taka sama. Opowiedziałabym bardzo chętnie jak to jest umrzeć lecz nie
potrafię. Czemu? Język istot żyjących sobie najspokojniej w świecie na Ziemi
nie jest dostatecznie zaopatrzony w słowa i wyrażenia aby można było ubrać w
nie odczucie, czy tam przeżycie tak istotne jakim jest śmierć. Ale opowiem
najlepiej jak potrafię.
Więc
jest to tak; najpierw czujesz niewyobrażalny ból. Tak było w moim przypadku.
Czujesz posmak krwi w ustach. Dochodzi do ciebie, że wydobywa się ona ze środka
i wypływa na mokrą od deszczu trawę. Potem czujesz jak serce powoli się męczy,
zbyt dużo krwi wypłynęło, sztylet jest naprawdę głęboko. I kłamią ci co mówią,
że wszystko przewija się przed oczami niczym film o twoim życiu. Nie. Próbujesz
sięgnąć pamięcią od początku. Owszem, widzisz strzępy widowiska lecz te
rozpływają się i uciekają. Czujesz pustkę. Nic nie wiesz, powoli przestajesz
czuć. Przestajesz słyszeć. Cisza. Takiej nigdy nie słyszałeś. Błoga cisza.
Zastępuje krzyk i jęk a bólu już nie czuć. Teraz tylko widzisz nasączoną wodą
glebę. Dżdżownicę pełzającą w twoim kierunku. Kopyta twojego mordercy. Teraz
już nie wiesz. Nic nie wiesz. Nie znasz słów. Oczy jakby zastygają nieruchome.
Obraz staje się ciemny, niewyraźny, rozmazany. Teraz widzisz ciemność a w tej
strasznej ciemności światło. I tyle. Na tym skończyłam. Pokonałam barierę lecz
jej nie przekroczyłam. Jeszcze nie mogłam, to nie był odpowiedni moment.
Odwróciłam się i ból powrócił ale… Już ciepły, kojący i miły…
~***~
Otworzyłam
powoli oczy. Obraz był niezwykle płynny, wyrazisty. Takim dawno me oko nie
mogło się nacieszyć. Me oko… Me oko… To musi mieć swoją głębię. To wspomnienie
ma tajemnice. Tylko… Co to za wspomnienie? Kim tak w ogóle jestem? Gdzie do
cholery leżę? Poczułam, że się unoszę. Ja wstałam. Jak? Normalnie. Stałam i się
rozglądałam. I ruszałam czymś. To było… Duże. Dość duże. Czyżby… skrzydła? Ale
skąd? Na głowie ciążyło mi coś. Były to pozłacane rogi. Otworzyłam usta aby coś
rzec lecz głos ugrzązł mi w gardle. Zapomniałam słów. Znikły, wyparowały z mej
głowy. I poczułam głód i żądzę krwi oraz trupów. Do nozdrza dostał się słodki
zapach dzika. Ciężki, mocne kopyta wbijały się w ziemię. Nogi, umięśnione ale i
delikatne jak na klacz przystało, poniosły na przód kierowane przez ostre kły i
przenikliwe czarne oczka. Zwierzę, którego zapach niósł się po całym lesie,
musiało przebudzić się ze snu zimowego. Dopadłam go bez zastanowienia i
poczułam jeszcze pulsującą krew w jego żyłach, przyspieszone tętno, strach chowający
się w powiększonych oczach, adrenalinę przenikającą aż po ostre kły zdobyczy.
Nie uciekła. Nie zdążyła. A smak mięsa był cudny. I obcy. Czułam dziwną,
niepokojącą przemianę. Jakbym robiła to często lecz nigdy wcześniej. Logicznie
nie było to możliwe a jednak się stało.
-Dddlik.
- powiedziałam cicho. - Dlik. Ne! Dzry… Dzik?
Słowa
zaczęły mi się kleić w ustach, zmieszane z krwią dzika. Pamiętam! Pamiętam!
-Ja.
Brawo!
Wypowiedziałam kolejne słowo! Ale skąd ja je znam?
-Ja
jestlem… Nie… Jestem. Mięsojedna. Nie, nie… Mięso… Jadająca? Żrąca?
Blisko!
Coraz bliżej!
-Jestem
mięsożerna! Tak! Znaczy… Nie. Jestem koniem, klllacą. Klaczą. Powinnam być
roślinożerna… Czemu więc nie jestem? - zadałam sobie to pytanie. - Ja jestem
inna. To nie jest moje, to… Jestem w innym ciele? Ja jestem… Mariką. Jestem
Mariką! Słyszysz?!
Pytanie
te kierowałam do dzika lecz ten o dziwo nie chciał odpowiedzieć. Może się
obraził za to, że go rozpołowiłam?
-Co
się stało? Gdzie jestem? M, m, m, m… Mariko? Kim jestem? Gdzie jestem?
Seculora… Nie! TAK! Ale co to Seculorum? Mózg przecie podpowiada mi Kins ode
Hill… Blisko… Ale tak daleko. Kings… Tak! Dalej, kontynuuj! Kings of the Hill!
Tak, dobrze!
Głupio
musiałam wyglądać. Gadałam sama do siebie. I było to dziwne.
Usiadłam
na zadzie i spojrzałam w niebo.
-O
Boże! - wymamrotałam. - Co się stało?
To na
stówę nie było moje ciało. Pamiętam coś… Jakby… Matkę. Jennifer. Co więc było
dalej? Dzieciństwo, wojna. Oczom ukazała mi się Brena i wszystko już stało się
jasne.
Wstałam
na równe nogi i spojrzałam w dół. Z ust wyciekała mi krew martwego zwierzęcia.
-
Nazwę cię Kaspian. - powiedziałam do zwłok. - Ale nie mów nikomu co się stało…
To naprawdę nie moja wina. Nie chciałam. Ale co ja teraz zrobię? I co z
Lorganem?
~***~
Zbliżał
się wieczór, mgła przysłoniła niebo. W końcu znalazłam właściwą drogę do stada.
Czy to
znaczy, że…? Po głowie latało mi tysiąc myśli. Nagle o coś uderzyłam. Ciało.
Tak znajome… Ismena? Jak? Podniosłam ją. Była nieprzytomna. Westchnęłam i
wpakowałam ją sobie na grzbiet po czym pofrunęłam do niezamieszkałej jaskini u
stóp Free Mount. Opatrzyłam starannie jej rany, zapewne powstały przy owym
wybuchu agresji Breny.
Ocknęła
się w końcu i ze strachem wyszeptała:
-Kkkim
jesteś?
-
Uspokój się. Ciii… Bez nerwów. To ja Marika. - po czym widząc jej wyraz twarzy
dodałam:
- To
długa historia, nie uwierzysz mi.
Wadera
patrzyła na mnie z lękiem ale nie była w stanie się poruszyć.
Chwilę
potem znów zasnęła a ja usiadłam obok i z niewiadomych powodów zaczęłam śpiewać
kołysanki. W końcu i mi zamknęły się oczy. Oparłam więc łeb o puszysty ogon
Ismeny i śniłam o dawnym i nowym życiu.
~***~
Nie
spałam długo. Obudziłam się i wyszłam na zewnątrz. Jakiś czas potem i wadera
wydała dźwięki wskazujące na jej przebudzenie.
-Hej
wilczku. - uśmiechnęłam się serdecznie. - Proszę przestań! Ja też się boję…
Nikt mi nie uwierzy… Ja… Otrzymałam pewien dar. Umiem przejść na drugą stronę.
Mam władzę nad śmiercią i życiem. Kochana… Co ja mam teraz zrobić? Lorgan
przeszedł na ICH stronę ale… Ale… JA GO KOCHAM!
Z
moich czarnych oczu popłynęły ZNÓW gorzkie łzy. Co ty się tak mażesz? On jest
teraz z nimi! Nie chcę cię znać!
Spojrzałam
na Ismenę, która pobladła. Oczy zaświeciły jej się niebezpieczne.
Pokręciłam
głową i wyszłam z jaskini. Pobiegłam w stronę Góry Prawdy i Oszczerstwa.
~***~
Była
już późna noc gdy w końcu ujrzałam kontur góry. Powoli stawiałam kopyta nie
wiedząc co z sobą zrobić. Nagle coś huknęło w powietrzu. Odwróciłam się
zdziwiona. Nic nie ujrzałam. Znów wybuch. Pokłusowałam przed siebie aby
zobaczyć cokolwiek gdyż cienie drzew zasłaniały mi widok na okolicę. Stałam na
środku polany rozglądając się dookoła. Zobaczyłam jak nieduża iskierka leci w
górę a następnie rozpryskuje się na wszystkie strony tworząc jakby grę świateł
na czarnym, rozgwieżdżonym niebie. Nowy Rok? To dzisiaj? Wpatrywałam więc się w
ten piękny obraz dopóki nie usłyszałam niewyraźnych głosów dochodzących zza
Góry Prawdy i Oszczerstwa od strony rzeki.
W
oddali zobaczyłam dwie sylwetki. Lorgan. Stał jak kamień i z śmieszną miną
wpatrywał się w siwą klacz. Deszcz obmył jej sierść z krwi dodając kontrastu
nagim ranom. Grzywa i ogon owej postać falowała unoszona przez wodę, dokładniej
rzekę która zakrywała posiniaczony zad. To byłam ja. Oj, jak pięknie
wyglądałam! Lorgan również niczego sobie. Może nie był tak okaleczony przez
upadek jak ta klacz lecz nosił liczne blizny po złamaniach.
Lorgan?
Brak pomysłu na zakończenie ://///
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz