Gdy
otworzyłem oczy, przede mną ukazało się niebo. Niebo pełne białych
puszystych chmur. A na jednej z nich właśnie nocowałem. Gdy sprawdziłem,
że mam kopyta, skrzydła, grzbiet, nie jestem człowiekiem, a to był
tylko sen, od razu się uspokoiłem. Wstałem i rozłożyłem skrzydła,
otrzepując się z kropel potu, które pojawiły się podczas biegu w śnie.
Odleciałem z mojego łóżka widząc, że słońce zaczęło już wstawać. Chwile
polatałem nad jakimś lasem, aż w końcu znalazłem małe jezioro, a obok
niego polanka. Wylądowałem na mokrej od rosy porannej trawie, po czym
złożyłem skrzydła i podszedłem do brzegu, aby ugasić pragnienie. Po tej
czynności spojrzałem na swoje odbicie w wodzie. Było zniekształcone
przez malusieńkie fale, które tworzył chłodny wiatr. Odszedłem od wody.
Stanąłem jakoś na środku pola i się rozejrzałem. Moim oczom się nic
ciekawego nie okazało, tak więc zniżyłem łeb i zacząłem skubać trawkę, aż w końcu nie ujrzałem jakiejś klaczy pod drzewem. Miała jasną sierść. Gdy tylko wiatr zaszumiał i zaszeleścił krzakami, a ja przypadkiem nadepnąłem na gałązkę, odezwała się przestraszonym głosem. Bawiło mnie to trochę.
- Aż taki straszny jestem? - zapytałem nieco rozbawiony jej strachem. Była parę metrów ode mnie, ale słyszała mnie wyraźnie. - A tak... ja tu jestem - dodałem odpowiadając na jej pytanie. Spojrzała się w moim kierunku.
<Armena?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz