Rozmowa z tą klaczą przebiegała w bardzo spokojnej atmosferze, takiej
luźnej, jakbyśmy byli starymi znajomymi, dopóki nie wróciła Vena. Od
razu poczułem jak się wszystko spina, ale mówi się trudno. W końcu to
ona jest moją towarzyszką niedoli czy czegoś tam, a ta czarna zgrabna
klacz jednym z tych, którzy nas porwali.
- Widać naszą wyspę!
Ląd! - krzyknął jakiś ogier. Nie szukałem go, tylko spojrzałem przed
siebie na morze, lekko na wschód, gdzie rzeczywiście zaczynał się
pojawiać ląd. Chwile patrzyłam na to wszystko, aż nie podeszli do nas
jakieś konie.
- Zaraz będziecie w nowym domu - odparł jeden z
dziwnym uśmieszkiem na twarzy. Zignorowałem go, a po chwili Vena zrobiła
to samo. I dobrze, niech nie myślą, że jakiekolwiek ich słowa na nas
wpływają. Bynajmniej na mnie, Vena może sobie z nimi robić co chce,nawet
próbować uciec, ale beze mnie. Nawet, jeśli z łatwością bym mógł
rozgryźć te cholerne liny, które zaczynają mnie już obcierać.
-
Wyciągnąłeś coś od niej? - zapytała cicho moja towarzyszka. Spojrzałem
na nią na chwilkę, po czym wróciłem do krajobrazu zbliżającego się lądu.
- Na ten temat? Nie. Rozmawialiśmy miło i tyle - odparłem obojętnie.
- Tylko nie mów, że wpadła ci w oko - sam nie wiem czy mówiła to z rozbawieniem, czy z politowaniem w głosie. Nie ważne.
-
Raczej nie dożyje dnia, w którym pojawi się na tyle piękna klacz, aby
zawrócić mi w głowie - wytłumaczyłem, po czym miedzy nami zapanowała
cisza, aż do uderzenia statku o ląd. Na początku siłą nas chcieli
wypchać, aż czarna pegazica powstrzymała ich mówiąc, że raczej pójdziemy
sami. I tak było. Bez żadnych problemów zeszliśmy po desce - niestety
skrzydeł dalej nie mogliśmy używać - na ziemię.
- Lepiej pilnuj się i
swojej koleżanki - poradziła mi czarna towarzyszka, która posyłając mi
uśmiech ruszyła przodem. Zacząłem szukać wzrokiem Veny.
<Vena?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz