Byłyśmy już prawie przy wejściu.
- Pospolite. Jako morderczyni. Znaczy… Dowódca
morderców. Domyślam się, że jesteś pod moją „władzą”? – zaśmiałam się.
Szybko kiwnęła głową i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie wyglądasz na mordercę. Wyglądasz na… na…
- Chodzący szkielet? To nie jest tak… Mam silną wolę i „przyzwyczaiłam się” już do
bólu. – zrobiłam przerwę i zaśmiałam się. – Nigdy nie chciałam być strategiem,
szamanem bo chciałam walczyć. Wojownikiem nie; bo w 5 minut polegnę, obrońcą;
nie widzę się w tej roli. Obrońcy idą na pierwszy ogień i to dla nich spore
ryzyko. Nie atakujący bo nikogo nawet nie dam rady dzióbnąć, nie zwiadowcą, nie
szpiegiem… Nie… Może i medykiem mogłabym być lecz…
Zamilkłam. To już
Martwe Ziemie. Angel uśmiechnęła się. Ruszyłyśmy.
Zawiał lodowaty i
ponury wiatr. Z głębi lasu wydostał się
ryk. Klacz drgnęła. Ja też. W końcu gdy tu przychodziła, nie była sobą.
- Tchórz Cię
obleciał? – spytałam roześmiana.
- Nie…? – zdziwiła
się.
Patrząc na Death
miałam wrażenie, że ma to miejsce głęboko gdzieś. Jakby szła bo musiała. Tak
jakby zaraz znów miała zamienić się w demona. Dlaczego? Nagle jakiś czarny cień
przemknął przed nami.
- Motylek! –
zachichotałam i dodałam. – Rozluźnij się! Potraktuj to jak zabawę.
Nie odezwała się.
Zamiast tego posłała mi spojrzenie pogardy.
- Ja wiem, że nie
jesteś diabłem. Jesteś zbłąkaną duszą, która pragnie być wolna ale nie potrafi.
Ty nie jesteś tym za kogo się uważasz. Pofruń!
Popatrzyła na mnie
jak na wariata ale coś ją ruszyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz