[…] Kichnęłam
głośno i pociągnęłam nosem.
- Puszek, podaj
słoiczek z ususzonymi liśćmi poziomek. – wycedziłam przez zakatarzony nochal.
Stworek parę razy
podskoczył i chwycił słoik. Wsypałam zawartość do kociołka i zamieszałam. Ponownie
kichnęłam.
- Spróbuj syropku. –
ostrożnie wlałam napój do paszczęki Puszka.
Zrobił się
czerwony, potem zielony, wykrzywił mordkę w grymasie ale w końcu uśmiechnął się
i rzekł:
- Jeszcze!
- Jeszcze? Jeszcze?
Jeszcze przynieś mąkę bakłażanową. – odpowiedziałam i sięgnęłam po chusteczkę.
Ten podbiegł do
półki. Ostrożnie wyjął pudełko z mąką i (gdy wycierałam gluciory) otworzył go.
Wylizywał starannie zawartość. Odwróciłam się nagle a Puszek upuścił pudełko.
Proszek wysypał się i błyskawicznie wsiąkł w dywan.
- To była ostatnia
mąka bakłażanowa na tą zimę! – zbeształam go. – Ech. Tego tylko brakowało abym
teraz musiała zasuwać do Free Mountain!
- Założyć chociaż szaliczek… - szepnął Mleczak i podał
wełniany materiał.
Założyłam go
pospiesznie.
- A psik! Wrócę za
2 godziny. - burknęłam i wyszłam z jaskini.
Ścieżka wiodąca do lapidosum gnome (rośliny
z której zbiera się mąkę) była dość stroma. A psik! A psik!
Szłam i kichałam, kichałam i szłam. Nagle dostałam coś w
rodzaju padaczki. Kichałam, kichałam. Oddychać normalnie nie mogłam! Zachwiałam
się i poleciałam w dół (oczywiście kichając). Turlałam się jak jakaś kuleczka. Coś
zachrzęściło mi w karku a zaraz potem uderzyłam
w coś… A raczej kogoś… Znałam go. Gorzej trafić nie mogłam! Galant we własnej
osobie! Z trudem wstałam i opuściłam głowę.
- Witaj… - zaczęłam niepewnie.
Patrzyłam przez chwilę jak ogier podnosi się. Spojrzałam mu w
oczy. Nie wydawał się zachwycony…
Galant?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz