Podczas biegu zobaczyłem przed sobą coś białego na ziemi. Przypominało mi to sylwetkę konia. Wzdrygnąłem się na myśl, że coś mogło się tu stać. Gdy dobiegłem do białej "zwłoki" ujrzałem, że była to Prima. Serce zaczęło mi podchodzić do gardła. Jednak ku mojemu zdziwieniu, nie było tam żadnych śladów krwi. Klacz nie miała ran. Po prostu była nieprzytomna. Przez liście, które powiewały swobodnie na koronach drzew, dostały się do nas ciepłe promyki słońca. Na szyi klaczy mignęło coś. Zniżyłem łeb. Prima miała na sobie coś na rodzaj wisiorka. Ah, te klacze. Jednak sam wisiorek nie przykuł mojej uwagi tak jak czarna czaszka zawieszona na nim. Moje oczy prawie wyszły mi z orbit. Szybko zdiąłem wisiorek z szyi klaczy i rozwaliłem go kopytem. Gdy mała czaszka pękła uniós się z niej mały dym.
Uff. Nie było go za dużo. Czyli klacz jeszcze żyła. Była za to pewnie bardzo osłabiona. Czemu ten padalec wpie*rzał mi się cały czas w życie?! Czemu nie umiał odpuścić?! Nie mogłem mieć nawet normalnego życia. Przezemnie mogło stać się coś złego. Gdybym nie spotkał go tamtego wieczoru....
Zaniosłem klacz do jej jaskini. Nie była daleko. Położyłem Primę na skórze, która leżała na ziemi. Nie miałem pojęcia jak długo miała na sobie "naszyjnik" i jakdługo może jeszcze być nieprzytomna.
<Prima? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz