środa, 22 lutego 2017

Koniec? Na zawsze?

Hejo... Ostatnio nic się tu nie dzieje. Wszystkim ostatnio brakuje czasu, chęci. Zapał do pisania opowiadań już zgasł. Wiele z nas odeszło a nowych brak... A nawet jeśli to z kim mają pisać? Przepraszam, że i ja odpuściłam już sobie. Wiem, że to już raczej nie ma sensu ale... przygotowałam jeszcze ankietę. Głosy oddajemy do końca lutego albo i wcześniej.

Nie wiem czy jeszcze ktoś weźmie w niej udział. Dziękuję, że to czytasz.

~Marika

niedziela, 5 lutego 2017

Od Mariki CD Vertus

Byłam odrobinkę potłuczona, przemarznięta i nieco zszokowana. Poza tym byłam cała. Ów nieznajomy… Nienawidzę tego sformułowania; uratował mi życie. Należałoby dodać KOLEJNY obcy ocalił mi życie. Wstyd i hańba! A co jeśli to wróg? Nie… Chyba. Przecież ten nie traciłby czasu i sił na wyławianie mnie z zamarzniętego jeziora lecz od razu z dziką przyjemnością zatopiłby ostrze w mojej szyi.
-Trochę tu ciemno nieprawdaż? - stwierdził mój wybawca.
Istotnie, jedynie niewielka szpara przy wejściu wpuszczała do tej dziury blade światło poranka. Nie widziałam nic poza czarnymi, błyszczącymi oczami ogiera.
Podniosłam lekko skrzydło do góry aby wyjąć skrawek materiału do pochodni z pasu schowanego pod piórami. Jęknęłam cicho gdy skrzydło poruszyło się zaledwie parę centymetrów w górę i napełniło moje ciało bólem. Złamane. Najwyraźniej zahaczyłam nim o krę lodu podczas ucieczki. Przeklęłam moje cudowne zdolności do robienia sobie krzywdy i spróbowałam innych metod. Znałam parę klasycznych zaklęć a i moja matka przecie miała władzę nad ogniem.
-Igneus aranea! - wykrzyknęłam.
Wokół nas pojawił się ognisty krąg, który powoli się zacieśniał. Nie, to nie było to zaklęcie.
-Aenara suengi! - wypowiedziała zaklęcie odwracające i znów spróbowałam właściwego. -Lingua ignis ardentis!
I przed naszymi oczami pojawiły się dwa ogniste świetliki.
-Jeden dla mnie, drugi dla ciebie. - powiedziałam. - I przepraszam, że musiałeś interweniować… Mam nadzwyczajne szczęście do nieszczęść.
Ogier zaśmiał się w odpowiedzi.
Gdy rozbłysło światło ognistych stworzeń jaskinia ukazała swoje oblicze. Była stara, bardzo stara. W jej wnętrzu były ślady walk pomiędzy mitycznymi stworzeniami, dziś już niemalże nie spotykanych. Gdzieś w rogu moje oczy dostrzegły jakby wąską ścieżkę, przejście do nieznanego mi dotąd miejsca.
W milczeniu ruszyliśmy w kierunku skalnej drogi. Szliśmy ściśnięci obok siebie gdyż ścieżka była wąska a… Raźniej i jakby bezpieczniej było obok siebie. Korzystając z okazji poczęłam wypytywać nieznajomego o dane personalne lecz i czujność mą zbudziła jego osoba. Mimo, że skrzydło wydawało się nie do uniesienia, mój łeb z łatwością dosięgnie ostrza schowanego pod piórami. Czy jestem w stanie go z miejsca zabić? Owszem lecz… Byłoby to… Niewdzięcznością. Mogłam przecie zginąć w czarnej otchłani jeziora. Nie zabiję go, jedynie w razie konieczności zranię. Ale czy będzie taka konieczność?

Vertus? BW (╥﹏╥)

piątek, 3 lutego 2017

Od Soll CD Dankan

Wstałam dzisiaj około południa. Rozglądnęłam się; niestety nie ujrzałam Dankana. Pewno wyszedł, gdy ja smacznie spałam... przynajmniej wiedziałam, że wszystko z nim dobrze. Ogier ma napewno inne zajęcia... niż siedzenie ze mną.
Wyjrzałam z jaskini na plażę naprzeciw mej jaskini w klifie; mewy latały tam mimo panujących warunków; to zwierzęta, któro mogą tu przetrwać cały rok. Brakowało mi tylko ciepłego, letniego wieczoru wypełnionego cykaniem świerszczy u boku najbliższych... lecz na to sobie jeszcze poczekam.
Wyleciałam z mojego schronu i galopem zaczęłam przemierzać plażę rozganiając mewy. Cały czas miałam dziwne uczucie jakby mnie ktoś obserwował; szybko odrzuciłam tą myśl i biegłam dalej czując wiatr w mej grzywie.

~*~

Wzleciałam w powietrze i przeleciałam nad Magic Forest i Sunny Forest (tak, moja jaskinia jest przy końcu plaży) i spostrzegłam Otchłań Wojny; tak wiele demonów nas napadło...
Namierzałam wzrokiem Dankana; dziwne... nigdzie go nie widziałam. Lecąc dalej szarpana wiatrem dotarłam nad Wodospad Marzeń. Napiłam się wody i przebiegłam na drugą stronę rzeki po kamieniach.
Nie poddawając się dalej szukałam go no bo... w jakiś sposób mi na nim zależało.

~*~

Bardzo szybko się zrobiło ciemno; nawet nie wiem kiedy zapadłam noc, a księżyc wzszedł na gwieździste niebo...
 Przez chwilę nie wiedziałam gdzie idę i w jaką stronę; było ciemno w Lesie Dusz. Spostrzegłam w oddali ciemną wysoką postać ze skrzydłami miałam wrażenie przez chwilę, że to piękny anioł. Zaczęłam podchodzić bliżej pegaza niezwykle nim zaciekawiona; nie mogłam jednakże stwierdzić kto to. Jedyne księżyc trochę oświetlał ową postać. Było tak ciemno, że zahaczyłam o wystający korzeń i się przewróciłam prawie, że pod nogi konia. Teraz spostrzegłam, że to był... Dankan! Popatrzyłam na niego swymi niebieskimi oczyma po czym odparłam:
- No... cześć. Nieźle wpadłam... heh. - zaśmiałam się i wstałam.
Ogier stał chwilę zapatrzony po czym rzekł:
- Soll? Co tu robisz? Nic ci się nie stało? - miał pewno dużo pytań i był zdziwiony.
- Tak wszystko gra. Mogę uznać, że szukałam cię. Wyszedłeś pewnie wsześnie, gdy jeszcze spałam... - odparłam.
- Tak... tak to prawda. - powiedział. - Niby po co mnie szukałaś? - odwrócił wzrok chcąc jakby coś ukryć.
- Na każdym przyjacielu mi zależy... - uśmiechnęłam się. Na pysku Dankana również zagościł uśmiech.
Spojrzał na niebo i powiedział:
- Popatrz tylko na gwiazdy...
Zwróciłam wzrok ku niebu; było tak piękne... mogłam tak stać cały czas przypatrywać się w te świecące punkciki z Dankanem u boku...
Zobaczyłam teraz, że stoimy niedaleko Jeziora Siedmiu Księżyców. Z tego co wiem to w nocy nie jest tu bezpiecznie...
- Dankan... musimy już iść. Zanim stanie się coś złego. - powiedziałam i spojrzałam na niego.
- Coś złego? To miejsce nie wygląda na niebezpieczne.
- W nocy wychodzą z głębin jeziora bagienniki. Nie chcesz się z nimi spotkać... ja też.
Ogier po chwilce powiedział:
- Ok... masz rację. Chodźmy.
Ledwo zaczęliśmy iść, a usłyszeliśmy bulgotanie w wodzie. Źle się zaczęło zapowiadać...
- Szybko! - wykrzyknęłam. Wzbiłam się w powietrze i zanim cokolwiek nas dorwało już nas tam na dole nie było. Widzieliśmy z góry tylko chodzące, straszliwe  cienie wzdłuż brzegu wody.
Lecieliśmy w blasku gwiazd i księżyca; wyglądało to jak miejsce marzeń niczym raj... Pełnia świeciła jasno i odbiała się od naszych ciał.

Dankan? C:

czwartek, 2 lutego 2017

Od Mariki CD Impuls

Jak był tak go nie ma. Gapiłam się jeszcze przez chwilę w miejsce gdzie Impuls przeistoczył się w dym po czym (upewniwszy się, że nikt mnie nie śledzi) z rezygnacją zawróciłam w stronę stada.

♠♥♣♦

Przyzwyczaiłam się już do monotonnych eskapad po żarcie, nudnych i wcale niepotrzebnych wart oraz grobowej ciszy. Wiedziałam, że nikt mnie nie słuchał i nie żałował nocnych wypraw do głębi lasu. Nikt nie raczył nawet odpowiedzieć na zwyczajne ‘’dzień dobry’’. Teraz to wszystko jeszcze bardziej wydawało się bez sensu. Byłam cieniem samej siebie. Najczęściej z braku zajęcia siadałam gdzieś pod zaśnieżonym drzewem i rozmyślałam o… Lorganie rzecz jasna. A on chyba miał mnie w dupie… Widywałam go rzadko. Zazwyczaj w towarzystwie wroga. Pal diabli Lorgana! Już moja mózgownica nie mogła sobie poradzić z tym oto lordem wokół którego skakały inne panienki. Teraz jednak doszedł jeszcze obcy przedstawiający się jako Impuls. Nie czułam nic do niego prócz nieopanowanej ciekawości i pragnienia rozwikłania tej tajemnicy, którą czuć było od niego na kilometr.
Następnego dnia poszłam nazbierać jagód do lekarstw. Medyk nie raczył się pofatygować więc byłam skazana na samotność. A co z Pusiem? Nie wiem. Lecz moje serce płakało na myśl o tym słodziaku. Czy zginą w drodze do babci? Czy nie zdążył umknąć demonom? Nagle mój wzrok utkwił w postaci siedzącej na jednym z głazów. Był to ogier. Łeb ukrył w skrzydłach ale mimo to rozpoznałam go. Na mój widok wstał i zniżył smutno głowę. Nie wyglądał dobrze… Miał sporo zadrapań na grzbiecie, powyrywane pióra ze skrzydeł i niewielką ranę na głowie z której płynęła strużka krwi.
-Co Ci się stało? - zapytałam automatycznie.
Po jego wyrazie ‘’twarzy’’ odczytałam, że nie odpowie mi.
-Jeśli masz znowu zniknąć to zrób to teraz i nie wracaj. Jeśli nie to zostań tu ze mną. Chcę wreszcie wiedzieć o co chodzi.
Impuls rozprostował skrzydła i podszedł bliżej. Trwała niezręczna cisza którą w końcu przerwał ogier.
-...

Impuls? Brakulus pomuslulus 😐😐😐

środa, 1 lutego 2017

Od Vertus'a CD Marika

Ubłocone kopyta zatapiały się głęboko w wilgotne podłoże. Ostry deszcz uderzał w zmarznięte ciało, wystawione na działanie ogłuszającego wiatru. Szara sierść niemal całkowicie pokryta została zamarzniętymi kroplami wody. Jasne przebłyski na niebie – niechybna zapowiedź silnego sztormu – raz po raz oślepiały zmęczone oczy.
No cóż, nie było co ukrywać, towarzysząca mi sprzyjająca pogoda znikała równie szybko co entuzjastyczne podejście do niezbyt realnego celu mojej podróży – znalezienie miejsca, w którym przewodnik stada pozwoli zatrzymać się komuś takiemu jak ja. Niestety, czasy w których żyliśmy nie sprzyjały wygnańcom. Każde stado obawiało się szpiegów lub sabotażystów, gotowych wyniszczyć wzajemne zaufanie koni od wewnętrznej strony. Każda przybłęda stanowiła kolejne ryzyko, którego nikt nie chciał się podejmować
  - Cóżem wam uczynił, Bogowie, że w ten sposób uprzykrzacie mi życie? – jęknąłem w przestrzeń, nieprzerwanie brnąc przed siebie. – Jeśli robię coś nie tak, pokażcie mi to. Samą karą nie nauczycie mnie jak żyć!
Moje słowa niemal natychmiast zagłuszone zostały przez wiatr. Pochyliłem łeb, wypuszczając ciepłe powietrze przez chrapy. Jeśli dalej uparcie iść będę w tą zamieć, prędzej czy później padnę z wycieńczenia. Najwidoczniej nadeszła pora na znalezienie kolejnego tymczasowego schronienia.
Już miałem skręcić w kierunku północnym, z nadzieją na znalezienie odpowiedniego miejsca, gdy nagle usłyszałem pojedynczy krzyk dobiegający zza mojego zadu. Stanąłem napięty jak struna, nastawiając uczy na sztorc, niemal natychmiast zapominając o zmęczeniu. Po chwili dźwięk dotarł do mnie ponownie, uderzając w bębenki słuchowe ze zdwojoną siłą. Tym razem bez większego problemu wyróżniłem słowo „pomocy”. Nie czekając na kolejny krzyk, ruszyłem galopem przed siebie. 

Przemierzałem las wydłużonym kłusem, w miarę możliwości badając teren przed przeniesieniem na niego większego ciężaru ciała. Nie podążałem już w kierunku z którego ostatnim razem słyszałem krzyk, lecz kierowałem się tak dobrze znanym zapachem śmierci i bólu. 
Po chwili nieprzerwanego biegu, pod kopytami ujrzałem od niedawna martwego konia, leżącego z przebitą na wylot szyją. Kilka metrów przede mną rozgrywała się jeszcze gorsza scena – bliżej nieokreślonej płci czy postury koń ostatkami sił utrzymywał koniec pyska nad powierzchnią wody. Na brzegu sadzawki stał ogromny stwór, umorusany cuchnącą mieszaniną błota i krwi, śliniący się na myśl o mięsie tonącego stworzenia.
Szybko obmyślając w głowie plan, chwyciłem za pomocą pyska pokaźnych rozmiarów kamień leżący u moich kopyt. Skoczyłem do przodu, w ostatniej chwili wzbijając się w powietrze za pomocą skostniałych skrzydeł. Wykręciłem koło nad jeziorkiem, przyciągając wzrok potwora, po czym z szewską precyzją spuściłem głaz centralnie na łeb bestii. Zdezorientowany stwór ryknął, łapiąc się za zbite miejsce. Wyko stałem chwilę nieuwagi, podlatując do tonącego konia. Zanurkowałem, podkładając swój grzbiet pod brzuch zwierzęcia. Po chwili wyłoniłem się z wody, ciągnąc stworzenie na swoim grzbiecie. Stanąłem twardo na ziemi, na wpół schowanymi skrzydłami otaczając zimne ciało obcego. Utrzymywałem je w tej pozycji przez kilka metrów wytrwałego kłusu, do czasu, gdy gwałtownie skręciłem w prawo. Stanąłem przed wejściem do małej jaskini, którą dane było mi zauważyć kątem oka, w trakcie wcześniejszego szaleńczego biegu. Szybko ustawiłem konia na ziemi, po czym ruchem łba nakazałem mu wejść do jaskini. Gdy biały zad zniknął w szczelinie, bez chwili wahania przecisnąłem się za nim. 
Małe wejście powinno skutecznie uniemożliwić ogromnej bestii skrzywdzenie nas. 
Niestety, problemem okazał się brak światła.


Marika? 
Wybacz, że tak słabo. Kochane przez wszystkich testy skutecznie uniemożliwiły mi wykombinowanie czegoś lepszego, w krótszym czasie :/

Od Dankana CD Armeny

- A co? Tak bardzo chcesz wiedzieć jak się nazywam ? - zaśmiałem się szyderczo.
Klacz trochę się zaczerwieniła, próbowała schować zaczerwienione policzki. Zrobiło mi się jej trochę żal. W sumie nie znałem jej, a na pierwszy rzut oka wydawała się spokojna i cicha. To była już druga osoba którą poznałem w KOTH...
Po chwili namysłu, odpowiedziałem.
- Dankan, miło mi.
Klacz podniosła na mnie swoje oczy, jakby z niedowierzaniem.
- Przejdziemy się ? - spytałem
Odpowiedziała skinięciem głowy.
Długo chodziliśmy to brzegiem plaży, trochę lasem. Opowiedziałem jej wszystko, o sobie tylko trochę zataiłem moje dzieciństwo.. w końcu znam ją bardzo krótko... nie wiedziałem czy mogę jej bezgranicznie zaufać. Klacz na początku niechętnie opowiedziała mi swoją historię, ale z każdą minutą rozmowy robiła się jakby milsza, cieplejsza, pewna siebie. Coraz łatwiej mi się z nią rozmawiało. Spędziliśmy świetne popołudnie, słońce grzało cały dzień, po śniegu nie było już śladu. O dziwo klacz pokazała mi kilka świetnych miejsc. W końcu uznaliśmy, że spotkanie dobiega końca. Przy pożegnaniu odczułem, że oczekiwała czegoś więcej ode mnie... tylko nie wiedziałem czego.

Armena ? ( Przepraszam, że takie krótkie :c następnym razem obiecuje będzie lepsze i dłuższe xD )

Od Dankana CD Soll

Soll.... dzięki niej teraz żyje,  zawdzięczam jej życie. Może trochę przesadzam... ale przecież jakbym został tam, pod drzewem nie miałbym szans aby przeżyć. Teraz coraz bardziej czułem do niej... właśnie co ? Wdzięczność czy raczej... coś innego... trudno było to określić...
Klacz, zaprosiła mnie a raczej  ,, zaciągnęła " do swojej jaskini. Nie zaprzeczałem nie tylko dlatego, że czułem się fatalnie ( oczywiście męska duma kazała mi tego nie okazywać ) ale też dlatego, że chciałem z nią pobyć, i pogadać otwarcie. Nie oczekiwałem jakiegoś wielkiego wyznania tylko szczerej rozmowy,  której od dawna mi brakowało...
Nazajutrz, po mglistej nocy, przyszedł dzień wietrzny, chwilami jasny, chwilami z powodu chmur, które gnane wiatrem cwałowały jakby  stadami po niebie; posępny i bury. Rozprostowałem nogi, i skierowałem się w stronę wyjścia. Klacz jeszcze smacznie spała, nie chciałem jej budzić, a pogadać z nią moge kiedy indziej... Na chwilę zatrzymałem się, popatrzyłem jak smacznie śpi... skruszyłem się, przyszły mi dość dziwne myśli, że w końcu znajdzie sobie kogoś kto zadba o nią i zapomni o mnie... Ale jeśli czuje ona to samo ? Jeżeli jej to powiem napewno mnie wyśmieje albo... co najgorsze, zerwie kontakt. Więc postanowiłem zachować to dla siebie.
Próbowałem jak najciszej wyjść, aby jej nie obudzić. Chyba mi się udało. Wyleciałem z jaskini, moim oczom ukazał się piękny widok. Drzewa poruszone chłodnym wiatrem, a oświetlone promiennym słońce, które do reszty stopiło śnieg, błyszczały milionem diameńcików. W oddali, można było dostrzec plaże, na którą miałem zamiar się udać. Wiatr był bardzo niespokojny, i utrudniał mi latanie.
Wieczorem, tak jak zwykle najpierw przyglądałem się zachodowi słońca, a później sam w ciemnościach tylko trochę oświetlony blaskiem księżyca patrzyłem przed siebie rozmyślając o Soll. Nie zaprzeczam pokręciła mi trochę w głowie. Ona jest inna... nie ugięta, pewna siebie. Mało jest takich, albo po prostu ja się nie znam....
Nagle już poźniej nocy usłyszałem szelest liści, odwróciłem się pewnie, gotowy do ataku.

Soll ? To byłaś ty ?  :3