sobota, 31 grudnia 2016

Od Veny CD Phantom ~Event

Czułam się dziwnie, tak otoczona przez innych.
- Witamy na naszej prerii! - wykrzyknął Axwell.
Wszyscy zaczęli krzyczeć.
- To jeden z naszych jakby to ująć... "dystryktów". Mamy dość dużo takich obozowisk.
Przez chwilę nie wiedziałam o co chodzi (xD). Jednakże już wiedziałam, że ich tereny są obszerne.
- Ale... do rzeczy... - zaczął.
- Po co nas zabraliście? - przerwałam mu.
- Dzięki jednemu z was uda nam się przecież stworzyć potęgę, jak już wspominałem.
- I co? Taka głupota prowadzi cię do zrobienia czegoś bez sensu? - odparłam z ironią.
Po krótkin zastanowieniu odparł:
- Bezsens? Oj, nic nie rozumiesz... - powiedział. - Przygotujcie im jakieś legowiska.
Po chwili wszyscy się rozeszli.
- Pff... "dzięki jednemu z was uda się stworzyć potęgę". Nie zmusi mnie do jakiegoś "ślubu" z kimś, kogo nie znam. - odparłam.
Phantom przez ten cały czas nic nie mówił.
- Dokładnie. - odparł.

~*~

Słońce zaszło już całkowicie. Podszedł do nas nieśmiały, całkiem przystojny, biały pegaz.
- Witajcie... pokażę wam wasze miejsca do spania. Zapraszam. - powiedział bez jakiegoś zbędnego przedłużania i uśmiechnął się.
Podążyliśmy za nim; pokazał nam dwa boksy obok siebie.
- To tu... śpijcie dobrze.
Przyjrzałam się mu. Zanim odszedł zdążyłam zapytać o imię.
- Dracon. - odparł.
- Phantom. - przedstawił się też od razu ogier i zmierzył ku boksowi.
- Vena.
- Miło... muszę iść.
Po chwili już go nie było. Weszliśmy do swych legowisk.

<Tom? Mi się wydaje, że Dracon jakoś nam pomoże w ucieczce xd być może>

Od Phanthom'a cd. Veny ~Event

Połączyć stado? Czy on chce się bawić w jakieś śluby, czy jak? Ech... tego już się nie dowiedzieliśmy. Szedłem wraz z tłumem do ich wioski, a Vena obok mnie, najwidoczniej niezadowolona zaistniała sytuacją. Zazwyczaj żeby złączyć stada trzeba po jednym z wyższej rangi konia, z jednego klacz, a z drugiego ogiera. Biorą ślub, a wszyscy są szczęśliwy. Ta... Nie mam pojęcia czy Vena jest wyższej rangi, ale ja na pewno nie, więc co ja tu mam robić?
- Jak wam się tu podoba? - podeszła do nas ta sama ładna klacz, z którą rozmawiałem.
- Nie jest źle – powiedziałem rozglądając się. - Ale wolę cichsze miejsca – dodałem. Vena się nie odzywała, jedynie przyglądała się temu wszystkiemu i nas słuchała.
- Ja też, ale im masz lepsze stosunki z innymi, tym wygodniej ci się żyje – stwierdziła. Szliśmy mniej więcej w środku, co jakiś czas popychani, abyśmy przyspieszyli. Oczywiście nic to nie dawało, jak tylko satysfakcję dla tych z tyłu, że są chodź trochę „źli”.
- Chyba coś w tym jest – odparłem jak zawsze obojętnie. W końcu las przestał się ciągnąc, a my trafiliśmy na polanę. Na środku płonęło ognisko, a na całym tym terenie znajdowało się wiele koni. Zauważyłem, że stały tu drewniane boksy, za pewne zrobione przy pomocy magii. Świetnie. Może chociaż będę miał gdzie spać? Jeśli w końcu bez żadnych pogróżek uda mi się zdjąć te liny ze skrzydeł, które zaczynają mnie piec, sen będzie spokojny.
- Jeśli chcesz, mogę cię wieczorem zaprowadzić w spokojniejsze miejsce – zaproponowała. Spojrzałem na nią kątem oka. „Ładna i ma słodki głos” pomyślałem. Zgodziłem się na propozycję, po czym zostaliśmy zepchnięci w sam środek koła, które tworzyły wszystkie konie. Co ciekawsze, z naszego stada byliśmy tylko my. Gdzie reszta?

<Vena? Jak coś, ta tajemnicza klacz będzie mi potrzebna, ale nie w tej podróży>

Od Death Angel CD Mariki

Spojrzałam na Marikę. Napotkałam jej wzrok. Spojrzenie pełne współczucia. Westchnęłam.
- Głupio wyszło. Nie chciałam - rzekłam cicho.
Mari delikatnie pokiwała głową. Ruszyłyśmy przez tłum, prowadziłam. Doszłyśmy do mego pałacu, przez Aleję. Straże pokłoniły się i wpuściły mnie. Chciały zatrzymać, wręcz pojmać Marikę, ale kazałam im ją puścić. Weszłyśmy do pałacu. Obszerny korytarz przytłaczał mnie. Spojrzałam w ziemię i skierowałam się na schody. Moja towarzyszka deptała mi po piętach. Na końcu ukazał się nam korytarz, niewielki i ciasny. Z impetem otworzyłam jedne z drzwi i wkroczyłam do środka.

Mari? To jest dopiero BW ;(

wtorek, 27 grudnia 2016

Od Veny CD Phantom ~Event

Widziałam jak reszta załogi wyciąga różne rzeczy ze statku, a Axwell z resztą prowadzili nas przez puszczę. A jakaż ona była piękna i tajemnicza!


Rozglądałam się i patrzyłam na promienie słońca przebijające się przez gałęzie wysokich drzew. 
- Ładna ta puszcza? - spytał Axwell i zwrócił się do nas. Jednakże czułam jakby mówił to tylko do mnie, a nie załogi. 
- Tak. - powiedziałam, by zagłuszyć ciszę. 
Podszedł do mnie po chwili Phantom. 
- Gdzie podążamy? - spytał. 
- Zobaczycie. - powiedział Axwell. Po jego słowach nie chciałam już nic mówić o celu. 
Szliśmy tak dalej. Czułam przez chwilę, że się gubimy, bo wszystkie ścieżki jakie do tej pory przemiarzaliśmy były takie same. Po chwili jednakże dostrzegłam w oddali zapalone światło ognia. Wreszcie jakaś cywilizacja w tym nieznacznym lesie. 
- Witamy w domu. - powiedział Axwell. 
Domu?! Nie...
Jednakże to miałoby sens. "Po co nas zabrali?", "do czego im się przydamy?".
- Do czego zmierzasz? - spytałam z pogardą. 
- Słuchaj... ta wioska to nasze miasto. Takie niedostępne. Nikt o nas nie wie. Ale nie długo świat nas pozna! Wyjdziemy w pełnej chwale! Będziemy rozpoznawalni!
- Ta... do czego jestem potrzebna ci ja i Phantom?
- Ty? Ty i on to klucz do wsszego stada. Połączymy moje stado i stworzymy coś pięknego!
- Niby co? - wtrącił się Tom. 
- Potęgę. Harmonię. 
- Harmonię? Moje stado za nic nie chce takie być. Harmonia to coś zupełnie innego niż potęga. - odparłam. 
- Heh... zobaczymy. - odpowiedział z uśmieszkiem. - Władzę trudno zdobyć. Dzięki wam to będzie łatwiejsze. Rozumiesz? 
Nie odpowiedziałam. Prychnęłam z pogardą i zaczął prowadzić na swoje tereny. 
Czy zostaniemy jego sługami?

<Phantom? Nie wiem co mam innego wymyśleć.... na razie jesteśmy tylko najemnikami>

Od Mariki CD Angel

Zdziwiłam się gdy nas wypuścili. A więc co chcą z nami zrobić? Nikt nie raczył jednak odpowiedzieć na to pytanie bo go takowe nie padło głośno. Angel dyszała ciężko i co chwilę się potykała z jękiem.
- Angel, skarbie co Ci się dzieje? - zapytał troskliwie ale i z nutą smutku Cole.
Klacz popatrzyła mu w oczy i zapłakała. Ja również spuściłam oczy. Widziałam przecież wszystko. Death milczała, ja również nie odezwałam się.
- Czy ty coś przede mną ukrywasz? - spytał poważniej już ogier.
- Cole! - krzyknęła Przywódczyni i podbiegła do ukochanego z płaczem. - Ja nie chciałam… Nie mogłam inaczej! To działo się za szybko… Obiecali, że was wypuszczą… Cole… Ja noszę w sobie jego źrebię…
Ogier cofną się o parę kroków do tyłu uderzając przy tym syczącego wstrętem do nas demona. Dopiero teraz zobaczyłam, że wszyscy nas obserwują.
- To nie twoja wina. - odpowiedział lodowato Przywódca. - Pozwól mi jednakże rozważyć tą sprawę w sercu.
Odszedł w tłum. Popatrzyłam na Angel.

Angel? BW:((

Od Phanthom'a cd. Veny ~Event

Rozmowa z tą klaczą przebiegała w bardzo spokojnej atmosferze, takiej luźnej, jakbyśmy byli starymi znajomymi, dopóki nie wróciła Vena. Od razu poczułem jak się wszystko spina, ale mówi się trudno. W końcu to ona jest moją towarzyszką niedoli czy czegoś tam, a ta czarna zgrabna klacz jednym z tych, którzy nas porwali.
- Widać naszą wyspę! Ląd! - krzyknął jakiś ogier. Nie szukałem go, tylko spojrzałem przed siebie na morze, lekko na wschód, gdzie rzeczywiście zaczynał się pojawiać ląd. Chwile patrzyłam na to wszystko, aż nie podeszli do nas jakieś konie.
- Zaraz będziecie w nowym domu - odparł jeden z dziwnym uśmieszkiem na twarzy. Zignorowałem go, a po chwili Vena zrobiła to samo. I dobrze, niech nie myślą, że jakiekolwiek ich słowa na nas wpływają. Bynajmniej na mnie, Vena może sobie z nimi robić co chce,nawet próbować uciec, ale beze mnie. Nawet, jeśli z łatwością bym mógł rozgryźć te cholerne liny, które zaczynają mnie już obcierać.
- Wyciągnąłeś coś od niej? - zapytała cicho moja towarzyszka. Spojrzałem na nią na chwilkę, po czym wróciłem do krajobrazu zbliżającego się lądu.
- Na ten temat? Nie. Rozmawialiśmy miło i tyle - odparłem obojętnie.
- Tylko nie mów, że wpadła ci w oko - sam nie wiem czy mówiła to z rozbawieniem, czy z politowaniem w głosie. Nie ważne.
- Raczej nie dożyje dnia, w którym pojawi się na tyle piękna klacz, aby zawrócić mi w głowie - wytłumaczyłem, po czym miedzy nami zapanowała cisza, aż do uderzenia statku o ląd. Na początku siłą nas chcieli wypchać, aż czarna pegazica powstrzymała ich mówiąc, że raczej pójdziemy sami. I tak było. Bez żadnych problemów zeszliśmy po desce - niestety skrzydeł dalej nie mogliśmy używać - na ziemię.
- Lepiej pilnuj się i swojej koleżanki - poradziła mi czarna towarzyszka, która posyłając mi uśmiech ruszyła przodem. Zacząłem szukać wzrokiem Veny.

<Vena?>

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Od Lorgana C.D Mariki

Nie mam innego wyjścia jak tylko... zgodzić się na jej propozycje. 
Głośno i ciężko westchnąłem.
-I niech tak będzie...
Klacz rzuciła mi pytające spojrzenie.
-Dołączę do was...
Oczy Breny zaiskrzyły wraz z wymownym uśmiechem. 
-Mądra decyzja - podeszła do mnie i szepnęła mi do ucha. - A jednak da się ciebie złamać. Nie jesteś taki silny jak to bardzo wielu się wydawało - zachichotała. 
Mój wzrok błądził teraz po ziemi, bez jakichkolwiek emocji, nieobecny, nieuchwytny.
-Mimo tego... musimy zaczekać na resztę... - próbowała wychwycić mój wzrok.
Na resztę? O nie... Ismena musisz zdążyć... 
Czekaliśmy tak już bardzo długo, a ja zastygłem w tej samej pozycji od ostatnich wymienionych przez nas zdań. Nie mogłem w to uwierzyć, że JA, który chciałem zniszczyć ich wszystkich, miałem teraz stać się jednym z nich...  mam bratać się teraz z moim wrogiem... co za obłęd...
Nagle wyczułem jak przypływają nienaturalne ciepłe wiatry - jak na tę porę roku. Jest zima, a wokół nas robiło się coraz cieplej. Coś tu nie gra.
-O, już się zbliżają - beztrosko zabrzmiał głos karej klaczy. 
Mój wzrok oderwał się od ziemi i skierował na kolejne nieodpowiednie do pory roku zjawisko pogodowe.
Daleko na północy wzbierała się burza, na horyzoncie już migały błyskawice, a nieprzewidziane chłodne podmuchy wiatru chłodziły naszą dwójkę. 
Brena przystanęła wdzięcznie przy mnie, bacznie obserwując każdy mój ruch. Natomiast ja, nawet nie próbowałem skierować wzroku w jej stronę.
-Przyznaję szczerze, rada jestem, że zdecydowałeś się do nas dołączyć. Skąd ta nagła zmiana decyzji? 
Bezwiednie wzruszyłem "ramionami".
-Sam nie wiem, może po prostu zdałem sobie sprawę, że... to nie ma sensu... 
Klacz zaśmiała się cicho, kiwają przy tym łbem. 
-Racja. Bardzo szybko zdałeś sobie z tego sprawę, ale...
Przerwałem jej:
-Po za tym, czy to właśnie nie wy jesteście tą potęgą? O ile tak to nie ma powodów o jakieś podejrzenia, prawda Breno? Chyba każdy normalny postąpił by tak samo... - wypowiedziałem to wszystko bez jakichkolwiek emocji w głosie.
-Chyba masz racje, Lorganie - uśmiechnęła się.
Tak, wszystko idzie zgodnie z planem.
Po chwili zacząłem oglądać grę błyskawic i słuchać pierwszych grzmotów odległej burzy. 
-On, będzie zachwycony - rzekła zamyślona.
I wtedy spadł pierwszy deszcz. Uniosłem ku górze łeb, odsłaniając przy tym swoją "twarz".
Kiedy tak deszcz ściekał mi z "twarzy", analizowałem wszystko po kolei jak to rozegrać. Będę musiał poczekać na ten odpowiedni moment i wtedy...
-Lorganie? - zagadnęła Brena. - Zda mi się, że myślisz o jakimś wielkim sekrecie: uśmiechasz się tak niezwykle. 
To prawda, nawet nie zauważyłem kiedy mój uśmiech tak nagle mnie ugościł. 
-Zastanawiam się nad tym jak to będzie kiedy już do was dołączę - odparłem, a potem dodałem - To będzie moja jedyna szansa...
Mówiłem prawdę, a zimne wiatry dęły wokół nas, niosąc ze sobą szaleństwo jakie miało nadejść. 
***
Niebo było już upstrzone w malutkie gwiazdy, a za chmurami było widać przebijające światło maleńkiego sierpa księżyca. Jego słaby blask dodatkowo rozpraszała mgła. Lecz ja, jak i zarówno obecni tutaj, nie potrzebowaliśmy zbyt wiele światła. Księżyc nam wystarczał. W zupełności. 
-Moi drodzy! - zabrzmiał wyniosły głos Breny. - Lorgan, który pozbawił życia wielu naszych towarzyszy... - dramatyczna cisza. - Dziś! Postanowił wstąpić w nasze szeregi! Czy to nie wspaniałe? Z naszego wrogiego jak i potężnego rodu... ostatni z rodu Hentitów... Lorgan! Stanie się jednym z nas! 
W tłumie podniósł się szmer. 
-Ale najpierw musisz przejść pewien rytuał - w oczach Breny pojawił się niebezpieczny błysk, ale "twarz" pozostała spokojna. - Musimy tylko chwile zaczekać...
Musiała wyczuć Ismenę i kogoś jeszcze... Zacząłem węszyć w powietrzu. Był to jakiś znajomy zapach, czyżby... Marika? Chyba już się domyślam, co owa klacz zamierza zrobić.
-Obezwładnijcie go! - wydała rozkaz.
Wtem dwóch mosiężnych sługów Breny, rzuciło się na mnie. Kara klacz jak i reszta armii była w niemałym szoku, gdy to ja nawet nie próbowałem robić jakichkolwiek oporów.
Następny ciąg wydarzeń widziałem jak przez mgłę. Wszystko - wyprowadzenie Mariki w kozi róg, zaklęcia, groźby, i znowu zaklęcia, sztylety... a najgorsze jest to, że nie mogłem nic zrobić, ponieważ zepsuło to by wszystko, cały plan. Niestety musiałem poświęcić ich cierpienie dla tego, co zamierzałem zrobić... Musiałem przede wszystkim cały czas grać zdezorientowanego, czy przerażonego tą zaistniałą sytuacją, aby nie wzbudzić większych podejrzeń, co mi najwidoczniej świetnie szło. 
Zmartwiło mnie najbardziej to, że musiałem Marikę w to całe bagno wciągnąć, to dotyczyło tylko i wyłącznie mnie. Tak w ogóle to nie wiem na co przyszła tylko Marika, myślałem, że Ismena sprowadzi naszych wojowników, czy coś... No nic, muszę to jakoś odkręcić.
-Hmm... - moje przerażenie diametralnie zamieniło się na rozbawiony uśmiech. - Zabawne. Sztyleciki? Jakieś słabe zaklęcia z księgi Celtyckiej? Serio? Breno, myślałem, że stać was na więcej. 
Oczy Breny zapłonęły wściekłością i już miała wykrztusić jakieś obelgi z gardła, ale zbyt szybko zacząłem prowadzić kolejny dialog.
-Po co mam ją zabić? Ona jest nic warta, to tak jak pozbawić muchy życia, niczego przy tym nie zyskam, tak samo jak i wy. Po za tym wydaję mi się, że wasz pan nie będzie zachwycony tym, że używacie nieswoich "znaków".
Chciałem bardzo przeprosić Marikę za nieprzyjemne słowa z mojej strony, ale niestety nie miałem innego wyboru, mimo tego mam nadzieję, że mi to kiedyś wybaczy.
-Ty... - wysyczała wściekła Marika w moją stronę. - Co to ma znaczyć?! Zdrajca!
-Oj Lorgan, sprytny jesteś - zignorowała Marikę kara klacz. - I to mi się podoba... Zabieramy go, ale najpierw... trzeba je od ciebie odciągnąć...
Skoczyłem na równe nogi i odepchnąłem się z całych sił od dwóch mosiężnych strażników, widząc jak Mariki i Ismeny pyski szykują się do krzyku. Było już jednak za późno. Delikatne brzęczenie mocy Breny nagle przerodziło się w rozdzierający skowyt wściekłości.
Na całej powierzchni eksplodowało czerwone światło. Wszystko zadrżało od nagłego wstrząsu, ziemia zawirowała pod nami, a ja nie mogąc nic zrobić słyszałem przeraźliwe krzyki Mariki i Ismeny. Także we mnie rzucono ten czar i też to czułem - rozdzierający i niewyobrażalny ból, ale nie wydałem z siebie nawet najcichszego dźwięku. O Przodkowie, ten ból... Czułem jak pękają mi kości, a przed moimi oczami  pojawiły się wstrząsające obrazy, jakby żywce wzięte z sennego koszmaru. Wiedziałem jednak, że to nie sen, że to na co patrzę, dzieje się naprawdę, a ja nie mogę zrobić nic, aby temu zapobiec. Nie - to moja żądza zemsty wygrała...
Widziałem, jak ich twarze wykrzywiają się i rozpływają, widziałem jak ich sylwetki tracą kształt. Słyszałem ich te przeraźliwe krzyki i odgłos pękających kości. Nie mogłem przed armią jak i Breną ujawnić mojej mocy (innym razem dowiecie się czemu), a więc starałem się użyczyć mocy z natury, by obronić je przed torturami Breny, ale nie potrafiłem znaleźć życiodajnego źródła. Czerwona moc trzymała je z dala ode mnie. Desperacko próbowałem zatrzymać życie szybko ulatujące z klaczy i wilczycy.
Nagle oblało nas białe światło i Marika jak i moja towarzyszka zniknęły mi z oczu. Ich głosy umilkły, a przede mną zamajaczyły niewyraźne sylwetki armii.
Zanim pochłonęła mnie ciemność, bicie olbrzymich skrzydeł zmieszało się z rytmem mojego rozszalałego serca.
Zmęczony ponad miarę, unosiłem się w otępiałej ciemności. Słyszałem jakieś głosy, czułem krople deszczu, słodki odurzający zapach róż i smak soli. Ale nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.
Od czasu do czasu widziałem światło i pokonując ból, starałem się przesuwać w jego stronę. Przeczuwałem, że jeśli dotrę do źródła światła, znowu znajdę się we własnym ciele. Kiedy udawało mi się otworzyć oczy, pochylały się nade mną nieznane konie. W końcu poczułem ostry zapach ziół i do gardła wlano mi coś gorącego. Zakrztusiłem się, zakaszlałem i znowu otoczyła mnie ciemność.
Obudził mnie chłodny, słodko pachnący wiatr, który delikatnie mnie studził. W końcu do mojego obezwładnionego letargiem ciała przebiły się pierwsze dźwięki. Zaraz potem dotarły do mnie strzępy minionych zdarzeń. Mój otępiały umysł próbował je analizować i dopasować, aż w końcu zadałem sobie zasadnicze pytanie: ,,Gdzie jestem?''.
Choć kosztowało mnie to mnóstwo wysiłku, podniosłem się. Stałem na ugiętych nogach, które były ciężkie jak z ołowiu. Przez chwilę wydawało mi się, że na niebie widzę klucz dużych ptaków - gęsi, a może łabędzi. Chmury kładły się cieniem na ich skrzydła, ale zanim zdążyłem lepiej im się przyjrzeć - zniknęły. Możliwe, że mam jakieś zwidy.
-Ach, w końcu się zbudziłeś - pojawił się znikąd jakiś ogier.
-Gdzie... - Mój głos był szorstki i zachrypnięty. Zaschło mi w gardle. - Gdzie ja jestem?
-Jesteśmy blisko Lasu Ukuthula. Byłeś bardzo chory, dlatego jesteś taki słaby.
-Chory? - chociaż dobrze wiedziałem, że to był czar uśmiercający. 
Próbowałem sobie przypomnieć, co się stało. Pamiętałem, że dotarłem na szczyt Góry Prawdy i Oszczerstwa z Imseną, Brenę, armię z północy i Marikę. Potem wspomnienia stawały się zamazane. Błysk czerwonego światła, przejmujący ból, coś białego jak chmury - i to wszystko. Cała ta historia nie miała sensu. Była po prostu koszmarem.
-Jak długo chorowałem?
-Prawie trzy dni. Nie mogłeś nawet otworzyć oczu. 
Minęły już trzy dni od tamtych wydarzeń? Wziąłem głęboki oddech. Przez ten czas stado mogło zostać zrównane z ziemią, a Marika i Ismena... mogły być już... martwe...
- Co się stało z klaczą i wilczycą?
"Twarz" nagle mu stężała.
-Chodzi ci o tę siwą klacz i czarną wilczycę? 
Pokiwałem łbem.
-Nie wiem - odpowiedział zmieszany.
Chyba obawiam się najgorszego.
-A co ze stadem? - spytałem niecierpliwie. 
-Wojna jeszcze trwa, ale sądzę, że wrócą nim nastanie nowy dzień, a Kings of the Hill zostanie unicestwione. 
Zacisnąłem szczękę z całej siły.
-Chciałbyś jeszcze tego lekarstwa lady Breny? - podniósł z ziemi zakorkowaną butlę. Wyciągnął z niej zatyczkę i wokół rozszedł się gorzki zapach mchu i czarnej bażyny. Była to woń silnego naparu, który plątał myśli i tępił zmysły.
-Lekarstwo? - wymamrotałem. 
A raczej trucizna.
-Lady Brena sama je przygotowała jak i sama cię nimi poiła. Bardzo przejęła się twoją chorobą.
O tak, z pewnością. Przeklęta czarownica. Nic dziwnego, że byłem taki słaby. Jeszcze trochę, a w ogóle bym się nie zbudził. Przez sekundę zastanawiałem się, dlaczego Brena mnie nie zabiła, nie wlała mi do gardła tyle naparu, żebym już nigdy nie otworzył oczu. Może coś ją powstrzymywało? Na przykład może ktoś z wyższą rangą niż ona? Kłopoty? Albo nawet już się domyślam...
-Nie, dziękuję za lekarstwo, już go nie potrzebuję - odparłem. - Dokąd zmierzamy?
-Zmierzamy do morza Revontulet, tam ktoś cię wyczekuję, a więc lepiej już ruszajmy. 
Revontulet.... Revontulet... Revontulet to te morze... to tam miałem dojść z... Mariną...
-Wybacz, a mógłbyś ujawnić mi swoje imię, bo wiesz... Nie chciałbym do ciebie mówić tylko: ej ty. 
-Mówią na mnie John. 
-John? Dobra, w takim razie John, ruszajmy w drogę.
I tak też się stało. Ruszyliśmy w drogę.
Stopniowo krajobraz wokół nas zaczął się zmieniać. Porośnięte zielenią pagórki i urodzajne pola zostały zastąpione przez gęste lasy. Czułem, że nurt magii również stał się inny. Przepływał powoli pomiędzy drzewami, bez werwy. Tak to oznacza, że jesteśmy już blisko.
-Jesteśmy już niedaleko tego morza, racja? - zapytałem Johna.
-Tak, lordzie Lorganie. Właśnie teraz minęliśmy granice. 
Zadrżałem na słowa ogiera, dawno już nikt używał tego tytułu. Zasadniczo to ja tego nie chciałem.
Wracając do tamtych zdarzeń... Ciągle myślałem o Marice i Ismenie... Nie sądzę, aby Brena chciała ukatrupić Marikę i Ismenę. To właśnie mnie chciała - pocieszyłem się w myślach. Także przygnębiała mnie z lekka myśl o tym, że Marika musiała tego doświadczyć, ten straszliwy ból pamiętam do teraz. Ismena, akurat mogła to jakoś przeżyć, ale Marika... Marika...
***
Szliśmy teraz przez wrzosowisko, a kiedy już wyszliśmy z tych terenów, powietrze zmieniło się, stało się ostrzejsze, było wyczuwalnie słone. Wciągałem je głęboko, oj tak, wydaje mi się to takie znajome.
-Jesteśmy blisko morza - wytłumaczył mi John, gdy zauważył moje ożywienie.
Wziąłem kolejny głęboki oddech. Ten smak był tak znajomy...
Droga zaczęła teraz piąć się ku górze, a zapach morza stawał się coraz wyraźniejszy. Kiedy dotarliśmy na szczyt wzniesienia, na horyzoncie pojawiła się wzburzona woda. Szarozielone fale piętrzyły się i rozbijały o skały. Wiatr targał mi włosy, a ja obserwowałem, jak woda wznosi się i mieni srebrzyście, bijąc o wysoki brzeg.

C.D.N

(Marika? Co się działo u was w między czasie? ;3)

Od Veny CD Phantom ~Event

Zrobiłam im potrawkę rybną. Czemu "im"? No bo zrobiłam tego na tyle dużo, że załoga by się najadła.
- Smacznego. - odparłam.
Ogier spojrzał na te pyszności. Wystawiłam na stół, który stał obok półmisek. Zauważyłam, że inni członkowie przynieśli talerze i coś do picia. Przysiedli wokół i zaczęli się częstować. Uśmiechnęłam się i wyszłam. Jednakże po chwili w trakcie biesiadowania podbiegł do mnie kapitan.
- Serdeczne dziękuję ci. Masz do tego dryg!
- Dzięki... Axwell - odparłam nieco zmieszana. Nie lubię jak ktoś mnie chwali.
Podeszłam do Phantoma i popatrzyłam na stojącą obok niego czarną klacz. Wyglądała jak jakaś przemytniczka pełna przebiegłości. Była lekko ode mnie wyższa, co i tak nie dawało jej jakiejkolwiek przewagi.
- Witam. - odparłam i zmierzyłam ją wzrokiem. Nie mam zaufania do koni z statku.
- Hej, Vena. - powiedział z uśmiechem Tom.
- Ta... hej. - powiedziała jakby mi robiła łaskę.
- Heh... nie chciałabyś może spróbować tego co dla was zeobiłam? - powiedziałam zachęcająco.
- Ja... nie...
- Oj, chyba nie chcesz przegapić takiej biesiady? Zapraszam! - odparłam z uśmiechem.
Klacz jak zaczarowana zaczęła podążać w stronę stołu.
- Szybka jesteś... - powiedział Phantom.
Uśmiechnęłam się.
Po chwili słychać było okrzyk sternika.
- Widać naszą wyspę! Ląd!

<Tom?>

Od Phanthom'a cd. Veny ~Event

Nie mam pojęcia, czy klacz użyła jakiejś mocy, czy ten ich przywódca był na tyle głupi, żeby dać się zmanipulować. Ale to nie ważne, jak sobie z nim poradziła. Jeśli jej tak dalej pójdzie, nie jesteśmy straceni. Jednak wolałbym na razie ominąć plan ucieczki i zostać tutaj. Chce wiedzieć, czego od nas chcą. Ta informacja może się na przyszłość przydać, prawda? Odwróciłam się znowu w stronę morza i mu się przyglądałem, gdy nagle obok mnie nie pojawiła się jakaś klacz.
- Kapitan czasem by mógł używać głowy, nie oczu - prychnęła. Popatrzyłem na nią kątem oka. Miała ciemną sierść, dokładnie czarną. Był to skrzydlaty arab. Nie przypominała mi żadnej piratki, bardziej klaczkę, która chodzi z gracją, a ona sama to jedna wielka elegancja.
- Sądziłem, że moja towarzyszka używa jakiejś mocy - odpowiedziałem, a ona się cicho zaśmiała.
- Może tak być. Nie każda go pociąga.
- Ty zapewne tak - przewróciła oczami uśmiechając się.
- Ale on mnie nie - skinąłem głowa i wróciłem do tego krajobrazu. Jest taki piękny, a oglądam go jako porwany koń, ze związanymi skrzydłami. - Pięknie tu, prawda? - ponownie skinąłem głową dalej milcząc. Dopiero po chwili milczenia się odezwałem.
- Szkoda tylko, ze oglądam go jako najemnik - spojrzałem na nią kątem oka.
- Przynajmniej możesz się tutaj poruszać swobodnie - poruszałem skrzydłami dając jej znać, że jej słowa nie są do końca prawdą. - Zrozum nas, inaczej byście nam uciekli.
- Racja - odpowiedziałem. - Albo zostali, bynajmniej ja - wróciłem wzrokiem na wodę, a ona nie kryła zdziwienia.
- Aż tak ci źle u siebie? - zapytała, na co się cicho zaśmiałem.
- Nigdy nie byłem na statku pirackim. Może spodobałoby mi się bycie piratem? - zaśmiałem się. - Ahoj kamraci! Widzicie jakiś statek do obrabowania?! - imitowałem głos starego pirata, wywołując tym samym uśmiech na jej pysku.

<Vena? Jak u ciebie?>

niedziela, 25 grudnia 2016

Od Veny CD Phantom ~Event

Zielony... heh uspokojający kolor. Wyglądał jak jakiś koń z plemienia, który się maluje.
Postanowiłam, że użyję na nim trochę mojego persfadującego głosu. No bo  od czegoś mam te moce, heh.
- Oj... no coś ty. Przecież żadno z nas tak nie mówiło. Nieprawdaż? - powiedziałam przekonująco i spojrzałam na niego z uśmieszkiem.
- Uy... dla mnie to tak zabrzmiało... - odrzekł ogier.
- Chyba coś ci się pomyliło, skarbeńku. Za dużo czasu spędzasz na morzach i trochę to zamieszało ci w głowie.
Phantom stał tak i obserwował tą całą rozmowę.
- Może coś zjesz? Pewnie już jesteś głodny. Cały dzień pewnie pływasz! - odparłam.
- Trochę...
- Przygotuję ci coś. Nie martw się!
Zaczęłam prowadzić ogiera do miejsca, gdzie składowane jest całe jedzenie i inne przydatne rzeczy. Odchodząc póściłam oko do Tom'a. Powinien zrozumieć, że chciałam się zaprzyjaźnić, chodź trochę z koniem z załogi.
- Tak w ogóle, jak ci na imię? Ja jestem Axwell. - spytał i spojrzał na mnie.
- Vena. Miło mi poznać majtka statku.
- Majtka? Oj, zdziwisz się nie jestem nim. Rozmawiasz właśnie z samym dowódcą statku.
Jeszcze lepiej! Sam dowódca pozwoli mi się zbliżyć do reszty załogi.
- To co tutaj macie? Można zobaczyć wasze zapasy? - spytałam.
- Jak najbardziej.
Zaczęłam oglądać różne zioła i przede wszystkim ryby. Ryby? Co bym mogła z nich zrobić...
- Mam nadzieję, że posmakuje wam sałatka rybna.
- Powinna. - uśmiechnął się. - Zostawiam cię. - i wyszedł z kuchni.

<Phantom? Może jakiś wątek z przybiciem do brzegu...?>

sobota, 24 grudnia 2016

Od Phanthom'a cd. Veny ~Event

Milczałem przyglądając się krajobrazu. Jednocześnie zachwycałem się jego pięknem, jak i głęboko nad wszystkim się zastanawiałem. Czyli wczoraj na mnie napadli, używając jakichś tam mocy. Zapewne uśpienia, skoro nagle stałem się senny i nie mogłem nad tym zapanować. Czyli są tacy jak my - magiczne moce i takie tam sprawy. Jestem ciekaw, czy to, co mówią o swoich przygodach, jest prawdą, czy kolejnym kłamstwem, jaki chcą nam zafundować. Teraz kolejne pytanie: Co zrobili z resztą stada? Równie dobrze mogą być gdzieś ukryci na tym statku, w co wątpię. Wszystkich raczej by nie dali rady zanieść na statki, więc pewnie ktoś jeszcze tam został. Jak znam życie, zostaliśmy rozdzieleni, inni mogą być na innych pokładach, których w tej chwili nie mogłem dostrzec. Może odpływamy w innym przedziale czasu? A teraz coś innego: Co mamy zrobić? Chcą nas jako sługów? Czy mamy wykonać jakieś zadanie? Może chcą nas zabić i poświecić dla jakiegoś swego boga? Ech... tego jednak nie określę. Musze czekać i tak szczerze? Na razie nie będę uciekać, nawet, gdy będę miał taką okazję. Muszę wiedzieć, czego chcą. Może za jakiś czas ta informacja nam się przyda?
- Jak myślisz, ile będziemy jeszcze płynąć? - zapytałem cicho klaczy, która tak samo jak ja miała związane skrzydła. Na razie nie mam zamiaru ruszać tych lin, chociaż w sumie z łatwością bym mógł je teraz rozerwać, gdy nie patrzą i szybko uciec, ale muszę wiedzieć, czego od nas chcą.
- Aż tak ci się spieszy? - usłyszałem za plecami. Przed nami pojawił się potężny koń, większy ode mnie, chyba jak większości, oraz potężniejszy od klaczy. Był to skrzydlaty jednorożec o - co dziwniejsze - zielonej sierści. Przemalowywał się, czy jak? - Tak bardzo o was dbam, pozwoliłem się rozgościć na statku, a wy chcecie mnie już opuścić? - zapytał ze sarkastycznym bólem w głosie. Jakby mu naprawdę było przykro.

<Vena?>

piątek, 23 grudnia 2016

Od Veny CD Phantom ~Event

Ta... zajeb*ście. Pojmali nas. Pewno - według mnie - będą kazać nam coś robić jako słudzy. Można tak powiedzieć.
Zwróciłam się do Augustusa.
- Ta... fajnie się teraz czujesz. Prawda? - powiedziałam z pogardą.
Ogier nic nie odpowiadał.
- Zastanawia mnie to, po co jesteśmy wam potrzebni. Możesz wykluczyć to, że będziemy sprzątać lub wam usługiwać. - powiedziałam i parksknęłam.
- Ta... to się jeszcze okaże. Jestem przekonujący. - powiedział i spojrzał na mnie zawadiacko.
- Twoje minki i tak mnie nie zmuszą. Nie jesteś persfadujący. - odparłam oczerniając ogiera.
Augustus zachichotał.
- Oj... Vena. Byłaś tak naiwna. - powiedział z wyrzutem. Podszedł ode mnie i mnie rozwiązał, z wyjątkiem skrzydeł.
- Proszę. Masz wolność - na statku.
Prychnęłam i oddaliłam się od niego i go szturchnęłam specjalnie.
Podeszłam do Phantoma, który siedział wpatrzony w podłogę łodzi.
- Pewnie nie chce ci się tu tak siedzieć. - powiedziałam.
Ogier uniósł wzrok.
- Raczej...
Zaczęłam go rozwiązywać. Gdy złapałam za skrzydło, dla podstępu przybiegł Augustus:
- E, e nie. Myślicie, że nas oszukacie? - powiedział. - Zostaw tę linę.
Jego wzrok mówił wszystko. Póściłam ją. Ogier odszedł.
- Myślisz, że długo tak będziemy płynąć? - spytał Tom.
- Być może... sama nie wiem co mam o tym myśleć.
Podeszliśmy na koniec szalupy. Rozciągał tu się wspaniały widok na morze, a słońce przebijało się przez chmury i odbijało się od wody lekko rażąc po oczach.
- Ta... ładny. Tylko szkoda, że oglądamy go ze statku, a nie z plaży naszych terenów stada. - powiedziałam zamyślona.

<Phantom? Brak pomysłu xd>

czwartek, 22 grudnia 2016

Od Mariki CD Lianor



Nie wiem jak Lianor nas uwolniła ale ważne, że to zrobiła. Uparłam na ziemię.
- Uciekły? - spytałam zdziwiona klaczy.
- Był jeden ale zabiłam go. - odpowiedziała dumnie Lianor.
Wstałam i strzepałam brud z grzywy. O czymś zapomniałam... List! Rozejrzałam się. Leżał zabłocony na drodze ale nikt go nie zdążył schwytać. Z bijącym sercem otrzepałam papier. Uch... W całości, jedynie koperta była nieco poplamiona i potargana ale zawartość nienaruszona. W milczeniu ruszyłyśmy do reszty stada. Wręczyłam list Cole'mu. Pokiwał powoli głową. Odeszłam więc z klaczą.
- Na mnie już czas. Trzymaj się... - uśmiechnęłam się do Lianor. - Koniec wojny jest bliski.
K O N I E C

Od Phanthom'a CD Veny ~Event

Czułem jak się kołyszę. Jak na łódce, tak jakoś płynnie. Szkoda tylko, że nie mogłem się poruszyć. Ani skrzydłami, ani kopytami - niczym. Po jakimś czasie zaczynały do mnie docierać na początku stłumione odgłosy, a potem coraz wyraźniejsze. Nie tylko był to dźwięk morza, ale też innych koni. Gadanie, chichranie i krzyki. Otworzyłem lekko oczy, a wtedy zobaczyłem drewnianą podłogę. Automatycznie otwarłem szeroko oczy się rozglądając. Miałem związane skrzydła, wszystkie kopyta, nawet ogon. Leżałem plackiem na ziemi, zapewne pod podkładem statku, w którym się właśnie znajdowałem. Chciałem wstać, ale nie mogłem. Także jedyne co mi zostało, to obracanie łbem najbardziej jak potrafiłem, aby wszystko zobaczyć. Beczki, haki, liny... znajdowały się tutaj rożne rzeczy w dużych ilościach. Dopiero teraz zacząłem sobie przypominać, co się stało przedtem. W drodze do jaskini, aby się położyć, przede mną stanęły trzy konie. Gdyby nie to, że jeden z nich użył mocy, być może teraz bym tu nie leżał skrępowany, jak nie wiadomo co. Sam nie wiem czego on użył, ale po chwili zrobiłem się senny i padłem tak, jak stałem.
- W końcu się obudziłeś - usłyszałem jakiś głos. Spojrzałem w kierunku rogatego ogiera. Pamiętam go, stał wtedy w tej trójce. Zmarszczyłem brwi.
- Tez się z tego cieszę - odpowiedziałem. - Ale będę jeszcze szczęśliwszy, jeśli opowiesz mi, co ja tutaj ku*wa robię - koń się tylko zaśmiał i machnięciem rogu, który zaświecił, wsadził mi do ust kawałek deski, abym się zamknął. Przygryzłem ją, żeby nie wypluć. Gdy tylko będę miał okazję, wystarczy przegryźć liny, ale teraz muszę się dowiedzieć, o co tu chodzi. Zdrada? Za pewnie tak.
- Dowiesz się w swoim czasie.

<Vena?>

Wojna...

Jako, że opowiadanie wojenne napisało zaledwie 2 osoby a zważając na to, iż zbliża się wigilia co wiąże się z przygotowaniami (które wymagają poświęcenia czasu), opowiadani wojenne można pisać do 1 stycznia. :3
~Marika

wtorek, 20 grudnia 2016

Od Veny CD Phantom ~Event

Był już późny wieczór. Augustus wstał na chwilę i podszedł do mnie.
- Ym... madame, czy mógłbym coś zjeść? - spytał grzecznie. Nie odmówiłam.
Podałam mu jeden z moich zielskich wytworów. Do tego miałam też zakonserwowane niektóre owoce lasu.
- Mam nadzieję, że smakuje.
Ogier uśmiechnął się, po czym dodał:
- Tak. Ta twoja kolacja to bardzo dobry wytwór.
Po chwili odszedł do swego miejsca i znów się położył. Bez dłuższego namysłu i ja postanowiłam się położyć. Również była z lekka zmęczona.
Położyłam się w swojej części jaskini, która była najmniej widoczna. Nie wspomniałam też, że łoże moje i Wolfa było wokół przystrojone różnymi rzeczami z lasu, a obok stały świece. Robiło to wszystko fajny nastrój.
Gdy się ułożyłam u siebie brakowało mi tylko obok siebie Wolfa... ale miał swój obowiązek, który musiał wypełnić... Mimo to jak zawsze się martwiłam.

~*~

W nocy mimo, że spałam czułam jakby ktoś nade mną czuwał; miałam odczucie  jakbym... "odlatywała" noszona na jakiejś chmurze, czy też hamaku.
Przez chwilę wyobrażałam sobie i pomyślałam, że to Wolf robi mi jakąś "karuzelę przyjemności"...

~*~

Rano obudził mnie zapach morskiek bryzy i fal morza. Prez dość długi czas nie otwierałam oczu, tylko dałam się ponieść tym przejemnościom dla ucha. Kołysałam się na wodzie niczym w powierzu i przez chwilę myślałam, że latam. Jednakże pozory mylą...
Otworzyłam oczy i byłam na... dość dużej ŁODZI! Byłam przywiązana do jednego z masztów za szyję, tak jak i moje skrzydła również były związane.
Rozglądnęłam się; chodziło tu kilku majtków pilnujących porządku na pokładzie. Wśród nich był sam w sobie Augustus! Okazał się zdrajcą... chciał mnie wykorzystać! Koło innego masztu, nieopodal mnie stał przywiązany... Phantom. Był zły i niespokojny.
W głowie miałam wiele pytań: "Jak się tu znalazłam?", "Po co nas tu zabrali?" i "Gdzie jest Wolf i reszta stada?".

<Phantom?>

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Od Phanthom'a CD Veny ~Event

Zbliżała się noc. nie byłem pewny co do pozostawienia samej klaczy, ale może mój instynkt się mylił? Nie wiem. Ale nie chciałem się też naprzykrzać jej partnerowi, nie znam go, a znając życie, zazdrosne samce są na prawdę agresywne - bynajmniej ja nie spotkałem spokojnego. Ja sam nie wiem jakbym się zachował i raczej szybko się tego nie dowiem.
- Wrócę do siebie - pożegnałem się z klaczą. Gdy tylko wróciłem do siebie, nie miałem ochoty na latanie. Nie wiem czemu. Czułem dziwne uczucie, że wkrótce coś się stanie. Aby pozbyć się tego, zamknąłem oczy i zasnąłem, okrywając się skrzydłami i chroniąc przed zimnym powietrzem, które wlatywało do środka.
~~~
Wszystko płonie... wszystko. Nawet my ... Nie licząc Ich, my płoniemy żywym ogniem. Stoję na środku lasu, a wokół mnie trwa wojna. Najpierw rozwalają większe tereny, potem zjawiają się na obok nas. Nie jestem niczego świadomy, gdy nagle nas atakują. Młodzi uciekają, dorośli walczą... ale my przegrywamy. Jest ich więcej, są silniejsi, a my... giniemy. I ja zaczynam uciekać. Biegnę ile sił w kopytach, aż dobiegam do innego lasu. Wszystko nagle znika, panuje ciemność. Widzę tylko Ich. Staram się robić uniki, ale coś jakby mnie spowalnia. Nie mogę się nawet porządnie poruszyć. Moje ciało przegrywa z samym sobą. Czuje ból, okropne pieczenie. Czuje zapach krwi, a gdy podnoszę skrzydła do twarzy, widzę szkarłatną krew. Zaczynam krzyczeć, chce uciekać, ale nie mogę. Coś mnie trzyma przy ziemi, gdy nagle nie dostaje czymś w głowę. Upadam na ziemię i widzę kopyto . Podnoszę, a raczej przechylał łeb. Ktoś mi w tym pomaga, ciągnąc mnie za grzywę. Przede mną pojawia się ich władca, którego imienia, albo chociaż pseudonimu nie mogę sobie przypomnieć. Pluje we mnie, a ja czuję, jakby był to kwas. Rzuca mnie o ścianę i wtedy... wszystko jaśnieje. Mogę poruszać ciałem, mam nad nim całkowitą kontrolę. Zaczynam biec, aby uciec od niego. Aby jednak przeżyć, ale nic nie widzę. Wszędzie jest ciemno, a on biegnie za mną. Przede mną pojawiają się inni, a ja zmieniam swoją trasę. Widzę ciała moich braci i sióstr, ich krew leżała na ziemi, gdy martwi leżeli na polu bitwy, a ja próbowałam uciec. Zaczynam czuć do siebie nienawiść, że nie mogłam nic z tym zrobić. Dalej biegnę ile sił w nogach, ale coś zaczyna mnie ciągnąć do tyłu. Odwracam głowę i widzę ich całe wojsko, które mnie goni. Potykam się o własne nogi i uderzam twarzą o kamień...
~~~
Dopiero gdy otwierasz oczy, uświadamiasz sobie, że to tylko sen, prawda? I ze mną tak samo było. Nie mogłem się pozbyć tej okropnej myśli...

<Vena? Brak weny>

Od Veny CD Phantom ~Event

Wolf nie był zły. Po prostu wiedział co robić w tej sytuacji.
- Kim on jest? - spytał.
- Augustus. - odparłam.
Przyglądnął się mu nieco nieufnie.

- Miło poznać! - odpowiedział uśmiechnięty.
Po chwili spojrzał na Phantoma.
- Witam, Phantom. - powiedział.
Ogier zdziwił się. Pewno nie wiedział, że mu o nim mówiłam.
- No tak... Vena mi mówiła o tobie. Miło poznać, Wolf jestem. - odparł.
- Mi również. - odpowiedział Tom, który już nie musiał się przedstawiać.
Poprowadziłam Augustusa do innej części jaskini. Tak według mnie zwanej ''gościnnej'.
- Tu zostań. Odpocznij. - powiedziałam mu.
Augustus położył się i chyba usnął.
- Jeśli chodzi o moje stanowisko - słyszałem o dziwnych rzeczach w górach. Pewnie jacyś z innego stada... zajmę się tym. - powiedział i zaśmiał się. - Pozwól, że wyjdę.
- Jasne. Możesz. - też się zaśmiałam.
Pocałował mnie i wybiegł. Teraz zauważyłam, że na zewnątrz już się robiło ciemno... niezwykle szybko. Cóż taka pora roku nastała.

<Tom? Krótkie... wiem :/>

niedziela, 18 grudnia 2016

Od Phanthom'a CD Veny ~Event

Nie byłem przekonany co do przyjęcia rozbitków. Nagle tak z dnia na dzień pojawiają się konie z morza i proszą nas o pomoc... niby normalne, ale ja miałam dziwne przeczucia. Ale co ja będę się kłócił z przywódczynią czy z kimkolwiek innym? Nie będę się w to wtrącał i nie będę mówił nic o swoich podejrzeniach. Po prostu im nie ufałem i tyle, a to wszystko według mnie było jakieś naciągane... czy prawdziwi marynarze, czy jak oni się tam nazywają, nie idą normalnie gdzieś na targ i nie radzą sobie sami? Tylko proszą o pomoc byle jakie stado? Ta... można to uznać za normalne, nawet ja bym się pomylił, ale nauczyłem się, że czasem lepiej jest też posłuchać się swojego instynktu. Czasem on ma racje, ale w tej chwili jakie to ma znaczenie? Jedynie mogłam iść z Veną, żeby jej nic nie zrobili. Ta, niby jestem takim egoistą, ale w końcu jest członkinią stada, do którego należę, a do tego jako jedyna się do mnie na razie odezwała. A co, jeśli jej się coś stanie? I nie chodzi mi o nią samą, czy moje poczucie winy - takowego nie mam - ale o to, że jeśli jakimś cudem to wszystko przeżyjemy, a ktokolwiek się dowie, że miałem jakieś przypuszczenia dotyczące tego wszystkiego i nie pomogłem martwej klaczy, nie wiadomo co się stanie. Wyrzucą, skażą na śmierć? Nie wiem, nie ważne. teraz trzeba mieć się na baczności.
Zaprowadziliśmy przybysza do jaskini klaczy, gdzie to leżał jeszcze jeden koń. Nie znałem go. Może to kolejny rozbitek, potrzebujący pomoc? Jeśli tak, to widzę, że Vena chce się zabawić w schronisko dla nich. Nie ważne, ja nie mam zamiaru się w to wszystko mieszać, póki nie dostaną osobnego rozkazu od dowódcy. Jednak kazało się, że to nie bł kolejny rozbitek. Owy ogier natychmiast zażądał wyjaśnień od klaczy, ale jakoś spokojnie. Vena mówiła do niego Wolf.

<Vena? Niech będzie>

Od Mariki CD Lorgan



Ismena biegła co sił w nogach i ani na chwilę się nie zatrzymywała. Nie przeszkadzały jej chwasty, ciernie ani korzenie drzew. Cwałowałam zaraz za nią. Wydawała się bardzo zdeterminowana i pełna złych obaw. Zastanawiałam się co takiego koszmarnego mogło się stać, że owa samica poprosiła MNIE o pomoc. No cóż. Jest wojna. Czuć, że już blisko jest jej koniec. Zdziwiło mnie, że biegłyśmy w stronę Góry Prawy i Oszczerstwa. Tam przecież demony zaatakować nie mogą. Nie mają tyle energii a Death nie miałby powodu aby tam się pojawić. To tzw. „martwa strefa”. Trzeba mieć niebywałe umiejętności aby używać właśnie tam mocy. Spojrzałam przed siebie. Widok nie wydawał się przyjazny.
- STÓJ! – krzyknęłam i chwyciłam za futro waderę.
- Nie mamy czasu… - warknęła ale zatrzymała się.
- Co to za bariera? Nie wystarczy jej złamać ot tak. Ani ty ani Lorgan nie dalibyście rady sprzeciwić się tej mocy. – powiedziałam spokojnie.
Samica nie odpowiedziała tylko przesunęła z westchnieniem nosem przed „granicą”.
- Nie wiem jak ty ale ja nie zostawię… Go. – burknęła Ismena i postawiła łapę na terenie opanowanym przez to zaklęcie.
Widziałam jak wykrzywia pysk z bólu ale gdy była już po drugiej stronie grymas zniknął. Obróciła się do mnie z pytającym spojrzeniem. Kiwnęłam głową i przeszłam. Żadnego bólu, zawrotów głowy. Czułam tylko przenikającą energię. Dziwne. Biegłyśmy dalej ale z każdym krokiem mgła, która się utworzyła z nikąd zagęszczała się a widoczność słabła. Nagle wadera upadła z piskiem na ziemię i zakryła łapami uszy.
- Wszystko okey? – zapytałam.
No raczej, że nie. Wzięłam więc swojego „wroga” na plecy i ruszyłam już nieco wolniej przed siebie. Tylko w ten sposób mogłam jej pomóc. Ona nie była w stanie prowadzić a więc biegłyśmy a właściwie biegłam na oślep. A niech tylko poślizgnie mi się noga i wpadniemy do jakiegoś zadupia! Poczułam, że nogi prowadzą nas coraz to wyżej a i ścieżka staje się bardziej stroma. Nie wiem ile zajęło mi dotarcie na górę. Uderzył we mnie nieposkromiony wiatr i pchnął mnie o kilka kroków w tył. Na górze pustka. Nikogo. Może źle poszłam?
- Jest tu kto? – spytałam.
- Est… Uuu… Too? St... U… Oooo? – papugowało mnie echo.
Ismena zawyła z bólu i poczułam jak spada z mojego grzbietu. Sturlała się gdzieś za skały. Przynajmniej żaden wicher jej nie zmiecie. Zaśmiałam się.
- Pomocy! POMOCY! – krzyknął cieniutki głosik. – Proszę…
We mgle dostrzegłam kontur malutkiej klaczki. Podeszłam bliżej. Maleństwo zaklinowało się między skałami. Ostre końce kamienie raniły jej kopytka.
- O pani! Nie rób mi krzywdy! Ja będę pani służyć, nich pani tylko mnie tylko wypuści… - pisnęła.
Bez wahania ruszyłam na pomoc poszkodowanej.
- Nie rób te… -zaczęła wadera lecz przerwała i ryknęła przeraźliwie.
Miałam wrażenie, że to przez ową klaczkę. Patrzyła w stronę Ismeny groźnie lecz pomyślałam, że to mało prawdopodobne aby tak mała istota już potrafiła w ten sposób posługiwać się swoimi mocami. Lecz myliłam się. Odwróciwszy głowę ujrzałam źrebaka, która pod wpływem magii rośnie i przyjmuje postać urodziwej klaczy. Nie zdążyłam zareagować gdy pod wpływem umięśnionych nóg piękności, leżałam powalona na gołej ziemi. Kręciłam głową w prawo i lewo, rozpaczliwie starając się uniknąć kontaktu wzrokowego z napastniczką.
- Spójrz na mnie jeśli odważysz się na ten czyn, moja droga. – powiedziała kojącym głosem.
Westchnęłam i spojrzałam jej w oczy.
- Nazywają mnie Brena. Twój kolega chciał cię chyba przeprowadzić na drugą stronę rzeki. – uśmiechnęła się słodko a zarazem wrogo.
Puściła mnie i wpatrując się w zachmurzone niebo wyszeptała te słowa:
- Te tiaoro nei ahau he hapu o te toto! Ko te wā!

Wokół mnie poczęły wyłaniać się z mgły kare konie. Obce. Wrogie. Były ich dziesiątki, setki a może i tysiące. Na łbach miały wypalony znak. Widziałam go… Znam go… Ten charakterystyczny smok…
Szeregi rozstąpiły się a z nich wyłoniło się dwóch rosłych strażników o twarzach niczym kamienie. Pomiędzy nimi stał… Lorgan. Miał opuszczony łeb, potarganą grzywę i brudną od pyłu sierść.
- Czego ode mnie chcecie?! – warknął cicho a w jego głosie słychać było lekkie… przerażenie?
Brena zaśmiała się.
- Zgadnij kochany! Czemu kręcisz głową? Nie wiesz?! A więc powiem Ci… Chcemy CIEBIE. Tu w naszych szeregach. Aby mieć TO! – wskazała na Seculorum. – Zabij ją i obmyj się w jej krwi.
Konie wyciągnęły sztylety zza skrzydeł.
- Toto! Tinana! Te wairua!krzyknęli wspólnie.
Lorgan spojrzał na mnie zdezorientowany. Co robić?!
Lorgan? Nie wiedziałam jak rozwinąć wojnę więc może Ty to jakoś rozwiniesz? XD

sobota, 17 grudnia 2016

Od Veny CD Phantom ~ Event

Mhym... ciemno już. Pewno Phantom ma swoje jakieś zajęcia, chociażby sen. Też postanowiłam się "przespać".

~*~

W swej jaskini po wejściu zapaliłam pochodnię. Rozglądnęłam się; Wolf... nie ma go!
Podeszłam do najciemniejszego miejsca; do łoża. Przypatrzyłam się... leżał tu i spał. Spojrzałam na niego czule. Otworzył oczy, bo chyba mnie usłyszał.
- Kochanie... to ty. Martwiłem się. Myślałem, że byłaś w jakiejś ważnej rozprawie o wojnie i innych takich... - zaczął tłumaczyć.
- Oj tam... nie, po prostu robiłam to co szpieg. Dołączył do nas nowy koń - Phantom. Oczywiście przedstawiłam się.
Podniósł głowę.
- Jest bezpieczny? - powiedział jakby z grozą i zazdrością.
- Tak... jest z nami. - odpowiedziałam. - Nie martw się. Nie masz po co być dla niego niemiły.
Położyłam się obok niego i wtuliłam. Nie chciałam, by się ode mnie odwrócił ani uważał, że go nie chcę... tak się przecież nigdy nie stanie. Zawsze będę go kochać.

~*~

Rano usłyszałam, że na nasze tereny przybyli jacyś rozbitkowie... Marika opowiadała o ich historii. Ponoć są bardzo zmęczeni i chcą z nami zostać.
- Masz zamiar się nimi zająć? - spytałam Wolfa. - Tymi rozbitkami.
- Tak. - powiedział coś przerzuwając. - A ty?
- Równierz. Marika pewnie zrobi jakąś "akcję pomocniczą". - odparłam.
- Jak to ona. - zaśmiał się.
Odłożyłam swoje napary i dotuchczasowe zajęcie. Wyszłam z jaskini.
- Już idziesz? - spytał podchodząc do mnie.
- Tak, tak. Pomogę im. - pocałowałam go. - Nie martw się.
Wzniosłam się w powietrze. Dostrzegłam Phantoma na plaży. Wylądowałam obok niego.
- Dzień dobry. - powiedziałam.
- O, witaj. - odpowiedział. - Jak się miewasz?
- Swoiście dobrze. - odparłam.
- Myślisz, że damy radę tym rozbitkom? - spytał od razu.
- Tak. Pewno im pomożemy.
Ledwo skończyłam mówić, a po chwili usłyszeliśmy szelest. Zza krzaków wybiegł jak oparzony, koń maści palomino. Widać, że był zmęczony.
- Wszystko ok? - spytał Tom.
- T... tak. Znaczy - niezbyt. Macie coś do jedzenia? Albo... schronienie chociaż? - odparł zmęczony. - Oj... moje maniery. Augustus jestem. - przedstawił się.
- Vena. To Phantom. - powiedziałam wskazując nań. - Chodź za mną. - odparłam i uśmiechnęłam się. Prwnnie to jeden z załogi.
Prowadziłam go do mej jaskini. Augustus zaczął iść obok mnie. Opowiadał o tych swoich przeżyciach na morzu... ehh, trudne życie. Phantom praktycznie nic nie mówił. Tylko patrzył nań dziwnym spojrzeniem...

<Phantom? Trochę akcji... co ty na to?>