Miękki ten nasz Cole. Ech… Nie ma to jak zaczynać kiepsko u
przywódcy. Cóż… Mimo wszystko powinnam trzymać jęzor za zębami i okazać trochę
szacunku dla przywódcy. Dobrze, wyjątkowo przyznam; odrobinę przegięłam. Z
drugiej strony… Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić Cole’go w roli kochającego
brata. A jednak coś go ruszyło gdy powiedziałam o Liamie. Zresztą… To już nie
moja sprawa.
Patrzyłam chwilę za znikającym w oddali ogierem. W końcu
zdecydowałam, że polecę za nim. Chociażby dla samej przyjemności szybowania
między chmurami. Między burzowymi chmurami. Rozwinęłam skrzydła. Przez chwilę
stałam tak pozwalając wiatrowi „przechodzić” przez moje powietrzne upierzenie.
Miałam wrażenie, że mam doczepione do karku nie skrzydła a żagle. W końcu
znudzona zabawą wzbiłam się w górę. Leciałam daleko od przywódcy. Nie chciałam
bowiem by mnie zauważył. Nie wiem dlaczego. Może nie miałam ochoty znów się z
nim kłócić? Nie… Raczej przeciwnie! Chętnie pokazałabym mu, że łatwo się nie
poddam ale… trochę szkoda mi go było. Odleciał taki zatroskany, smutny. Wbrew
memu radosnemu nastawieniu. Leciałam tak i rozmyślałam, rozmyślałam i leciałam.
A Cole umyślnie lub i nie umyślnie wleciał w sam środek burzliwej pogody.
Drżałam z zimna ale starałam się nie zbaczać z kursu wytuczonego przez ogiera.
Wznosiliśmy się coraz wyżej i wyżej. Moje skrzydła zrobiły się dość ciężkie
przez szron. Ku mojej uldze przywódca niedługo potem wylądował. Zdziwiona
stwierdziłam, iż pierwszy raz widzę owe miejsce. Było jednocześnie tak piękne i
tak… ponure. Dopiero po 15 minutach dreptania za Cole’m zdałam sobie sprawę gdzie jesteśmy. Przy
wejściu do Zaświatów. Ogier stał bardzo blisko ich lecz ja musiałam zostać
jakieś dziesięć metrów od wejścia gdyż nawet tam zwykły koń nie mógł postawić
kopyta. Obserwowałam uważnie całe zdarzenie. Cole chwilę stał i patrzył w dal
jak zahipnotyzowany. Nagle pojawił się… Przetarłam oczy ze zdumienia. Ach jak
miło było go znów widzieć! Lee! Chciałam już tam pobiec lecz silne pole
magnetyczne odbiło mnie jak piłeczkę. Westchnęłam. Przecież on mnie nawet nie
znał aczkolwiek ja go znałam więcej niż można było się tego po mnie spodziewać.
Bracia długo rozmawiali. Wydawali się dość poważni. Ciekawe o czym tak
rozprawiali? W końcu się pożegnali i Cole ruszył spowrotem w moim kierunku. Gdy
mnie zobaczył zmarszczył brwi.
- Witaj. O czym rozprawialiście? – uśmiechnęłam się
serdecznie oczekując gburowatej odpowiedzi lub zwyczajnego zignorowania pytania.
Oj ja się tak prędko od niego nie odczepię! O nie!
Cole? Brak pomysłu :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz