Zgodziłam się więc.
Krótko wyjaśniłam mu czego potrzebuję i gdzie to możemy znaleźć. Powoli
ruszyliśmy. Galant miał „lodowaty chód” ale mi to specjalnie nie przeszkadzało.
Rozmawialiśmy o różnych pierdółkach; o życiu, stadzie, nieszczęsnej pogodzie, przodkach
i naszych towarzyszach. Skręciliśmy w prawo, w lewo, znów w lewo, potem
podziemną dróżkę i wreszcie… Hm… Gdzie jesteśmy?
- Odnoszę takie wrażenie,
że się zgubiliśmy. – mruknęłam.
- Cóż… To ty nas
miałaś prowadzić… - zaśmiał się ogier.
- A więc… A…
Zrobimy… Sobie wyciecz.. psik! … kę! – to mówiąc przetarłam nos.
- Chrame pewnie się
niepokoi… - szepnął pod nosem Galant.
- Poradzi sobie…
Musi! – dodałam z uśmiechem. – Proponuję skręcić tam.
Wskazałam łbem na
ścieżkę po prawej.
- Tam już chyba
byliśmy. Lepszym rozwiązaniem będzie ta po lewej. – odrzekł ogier. – Najlepiej
zobaczymy jak sprawa wygląda z góry.
Przemienił się w
skrzydlatego jednorożca i wzbił się w powietrze. Ja również rozłożyłam
skrzydła. Mimo to, iż wichura robiła ze mną i moimi kruchymi skrzydełkami co
chciała, ja starałam się lecieć jak najbliżej Galanta. Mgła całkowicie popsuła
widoczność jedyne co widziałam to zad pegaza.
- To nie ma sensu!
– krzyknęłam do niego. – A psik! A psik!
Jesteśmy jeszcze dalej!
- Lądujemy! –
ogłosił ogier.
Jak zwykle przy
lądowaniu o coś zahaczyłam i sturlałam się w kierunku przepaści. Byłam pewna,
że już po mnie jednak… Poczułam oparzenie i aż jęknęłam. Niewidzialne pole
odbiło mnie niczym piłeczkę. Leżałam w śniegu. Wstałam i otrzepałam się.
- Nic ci nie jest?
– spytał Galant.
- Oczywiście, że
nie. – mruknęłam. – Ach! Raz na zawsze pozbyłabym się tego nędznego ciała!
Zaśmiałam się i
skierowałam oczy ku przepaści.
- Czyżby… - w mgle
dostrzegłam zarys zamku.
- Na to wygląda. – ogier
kiwnął głową w odpowiedzi.
W oddali leżało potężne
zwierze, które natychmiast się zbudziło. Najwyraźniej strzegło lodowej budowli.
Galant? BW:(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz