- Na co czekamy? Ruszajmy Lordzie Ciemności. - powiedziałam. Ogier
westchnął z rezygnacją i skierowaliśmy się w głąb lasu. Jako że
obiecałam Lorganowi nie paplać za dużo, zaczęłam wesoło pogwizdywać i
skakać rytmicznie. Było przy tym mnóstwo zabawy, bo przy każdym skoku,
wzbijały się w powietrze chmury rudobrązowych liści. Nie rozumiem tylko,
dlaczego ogier prychał przy tym gniewnie. Im dalej szliśmy, tym las
stawał się cichszy. Po jakimś czasie potężne dęby i kasztany
przerzedziły się, zastąpione kłującymi krzakami jeżyn i chwastami.
Zmierzchało, gdy naszym oczom ukazała się wyjątkowo dziwna część lasu.
Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, rosły rozłożyste wierzby o smętnie
zwisających gałęziach i połyskujących w mroku srebrnych listkach. Co
najdziwniejsze, w miejscu tym w ogóle nie było słychać śpiewu ptaków,
czy bzyczenia owadów. Panowała tu martwa cisza. Próbowałam wytężyć
wzrok, aby zobaczyć, co jest dalej, ale uniemożliwiała mi to gęsta mgła.
Przystanęliśmy z Lorganem tuż przed granicą wierzb, rozglądając się
dokładnie.
- Lorgan? Co to za miejsce? Chyba nie jesteśmy już na terenach stada? - zapytałam.
- Nie - odpowiedział - to wierzbowy las. Nazywają go "Lasem Obłąkanych".
- Lasem Obłąkanych? Dlaczego? - zapytałam zaintrygowana.
- Powiadają, że w tym lesie straszy. Ci, którzy do niego weszli, tracą
rozum. A niektórzy nigdy z niego nie wrócili. Podobno jeśli wejdzie się
do niego nocą, dostaje się bzika. Zaczyna się widzieć dziwne zjawy i
iluzje.
Spojrzałam na świecący nad nami księżyc i mimowolnie zadrżałam. Musiało być już późno. Siląc się na obojętność, zapytałam:
- A czy jest jakiś sposób, aby wyjść z tego lasu całym i zdrowym?
Lorgan zamyślił się.
- Nie pamiętam, co się o tym mówiło, ale proponuję zażyć psychotropy -
zażartował ogier i parsknął śmiechem - to tylko głupie legendy, nie masz
się czego bać. - dodał uspokajająco, po czym wkroczył we mgłę, między
rosnące gęsto wierzby. Niechętnie poszłam w jego ślady i po chwili
kroczyliśmy ostrożnie po wilgotnej, porośniętej mchem ziemi. Uważnie
nasłuchiwałam, ale do moich uszu nie dobiegł żaden szmer. Ta cisza była
nienaturalna. Przez moment nie mogłam się zdecydować, czy zacząć rozmowę
z Lorganem, ryzykując, że ktoś nas usłyszy, czy dalej wsłuchiwać się w
tą dziwną ciszę, coraz bardziej tracąc nerwy. W końcu stwierdziłam, że
wolę paplanie. Zaczęłam więc nawijać o moim wujku, który je marchewki z
sosem czekoladowym, o cyklu rozwojowym tulipanów i innych bzdurach, byle
tylko przerwać tę ciszę. Od razu poczułam się lepiej, więc nawijałam,
co mi ślina na język przyniesie, aż zezłoszczony Lorgan zagroził, że
nakarmi mnie karmelkami, aby zakleić mi zęby. Bardzo nie lubię
karmelków, więc zamilkłam. Z każdą kolejną minutą ciszy czułam się coraz
bardziej zdenerwowana. Szliśmy krok w krok, aż naszym oczom ukazał się
niewielki strumień płynący obok pagórka. Poprosiłam Lorgana, abyśmy
przystanęli na chwilę, napili się i odpoczęli. Lorgan skinął łbem na
znak zgody. Powoli podeszłam do strumienia i łapczywie napiłam się
orzeźwiającej wody.
- Napij się, a ja w tym czasie pójdę spatrolować teren. - powiedział
ogier i zostawił mnie samą. Miałam ochotę zaprotestować, ale nie
chciałam wyjść na tchórza. Wróciłam więc do picia wody patrząc za
oddalającym się Lorganem. Gdy ogier zniknął wśród drzew, poczułam się
dziwnie, jakby ktoś mnie obserwował. Przejęta strachem rozejrzałam się
dookoła, ale niczego nie dostrzegłam. Cisza pulsowała w mojej głowie.
Zirytowana spuściłam łeb. To był błąd. Ze zgroza stwierdziłam, że cos
było nie tak z moim odbiciem w strumieniu. Odbijająca się w wodzie klacz
patrzyła na mnie orzechowymi oczami. Nie, nie, chwila, przecież to ja
patrzyłam na swoje odbicie! Potrząsnęłam grzywą i poczułam jak moje
serce wykonuje salto, gdy klacz nie powtórzyła mojego ruchu. Uśmiechnęła
się do mnie, odsłaniając żółte zęby.
- Uuu, ktoś tu potrzebuje dentysty. Powinnaś jeść mniej słodyczy, to
strasznie psuje zęby. Mój kuzyn Eustachy ciągle podjada kostki cukru i
jego zęby wyglądaja prawie tak paskudnie jak twoje. A moja ciotka
Jola... - nagle przerwałam zaskoczona. Moje odbicie znów znów było moim
odbiciem. Zaczęłam wsłuchiwać się w ciszę i znów poczułam niepokój, a
klacz odbijająca się w strumieniu ponownie zaczęła być przerażająca.
- Ha! - krzyknęłam - te wszystkie konie, które wyszły stąd obłąkane po
prostu zapomniały języka w gębie... - Lorgan! - krzyknęłam nagle
przypominając sobie, że ogier nie należał do gadatliwych. Cały czas
mamrocząc pod nosem , puściłam się biegiem w stronę zamglonego pagórka.
Lorgan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz