Szłam jakąś leśną dróżką. Zmęczona i marudna. W kałuży po lewej stronie kątem oka zobaczyłam swoje odbicie. Eh… Nie lubię swojej maści. Wyglądam jak jakaś cukrowa księżniczka z krainy tęczy… Kurde, nawet sarkazm mi dziś nie wychodzi. Lekko poirytowana, właściwie nie wiem czym, szłam dalej. Jakiś plan na dzisiaj?-pomyślałam-Punkt pierwszy: coś zjeść. Jak na zawołanie odezwał się mój brzuch głośno domagając się pożywienia. Wiedziałam, że gdzieś niedaleko musi być jakaś polana czy coś, więc zaczęłam biec. Zamknęłam oczy i zdałam się na instynkt. Pomyślałam, że jak walnę w drzewo, to… No i nie dokończyła m myśli, bo w tym momencie faktycznie w coś walnęłam. Tylko, że to nie było drzewo, a koń. Szybko się otrząsnęłam i zlustrowałam nieznajomego wzrokiem.
-Patrz,
gdzie…-zaczęliśmy w tym samym momencie
<Ktoś chętny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz