- Musimy ruszać dalej. - powiedział ogier przerażająco spokojnym głosem -
Jeżeli nie będziesz chciała, to pokażę ci powrotną drogę do stada.
Przez chwilę patrzyłam na Lorgana w osłupieniu. Stojąc na spękanej
ziemi, która przed chwilą była bagnem, zastanawiałam się, co się właśnie
wydarzyło, podczas gdy słowa Lorgana kołatały się w mojej głowie
pozbawione znaczenia. Kiedy w końcu wszystkie myśli uporządkowały się, a
sens słów ogiera wreszcie do mnie dotarł, spojrzałam na niego
wytrzeszczonymi ze zdumienia oczami. Nagle, bez ostrzeżenia, parsknęłam
śmiechem. Ogier patrzył na mnie z dziwnym wyrazem pyska.
- Powrotną drogę do stada? Chyba żartujesz. - powiedziałam, gdy udało mi
się złapać oddech. Lorgan wcale nie wyglądał jednak, jakby miał ochotę
na żarty. - Słuchaj, nie mam zamiaru zostawiać cie samego. Wiem, że nie
jestem twoją wymarzoną partnerką podróży, nie jestem super silna, nie
budzę postrachu i... no dobra, zdarza mi się za dużo mówić. Ale na pewno
we dwóch możemy więcej niż w pojedynkę. A tak poza tym impreza dopiero
się rozkręca! Nie licz na to, że pozwolę ci samemu skopać tyłek panu
"O-bi-bog-su-per-nin-ja".
- Bilog Hininga to nazwa zaklęcia. - wtrącił ogier.
- Tak, czy siak - powiedziałam ignorując tę drobną uwagę - ruszajmy w drogę.
Ogier przez chwilę stał, jakby zastanawiał się, czy nie zmienić zdania i
nie uciec ode mnie, gdzie pieprz rośnie, w końcu jednak wziął głęboki
oddech i bez słowa ruszył przed siebie. Mimowolnie się uśmiechając
ruszyłam za nim.
***
Kończyłam akurat opowieść o stryjku Bazylim, gdy okropny wierzbowy las
zaczął wreszcie się kończyć i do naszych uszu dobiegły upragnione
dźwięki życia. Prosta, szeroka ścieżka, którą wcześniej szliśmy,
rozwidlała się przed nami na dwie mniejsze. Lewa ścieżka porośnięta była
rozmaitymi grzybami, które wybijały się odcieniami czerwieni, żółci i
brązu na tle soczyście zielonego mchu. Z kolei na ścieżce po prawej
stronie rosło mnóstwo gatunków bajecznie kolorowych kwiatów, wokół
których beztrosko latały równie cudowne motyle. Wyglądało to jak
rozgałęzienie do dwóch, zupełnie różnych światów. Przystanęliśmy i ogier
zaczął chodzić w tę i z powrotem zastanawiając się nad czymś
intensywnie. Po minucie zaczęło to być nużące, więc pozwoliłam sobie
przerwać jego potok myśli.
- Lorgan, Lorgan, Lorgan! - krzyknęłam trzy razy, aby upewnić się, ze
ogier mnie słucha - Chodźmy w tę stronę z motylkami, proooszę. - dodałam
z najbardziej uroczym uśmiechem na jaki było mnie stać. Szkoda, że
działał na wszystkich, oprócz Lorgana. Ogier spojrzał na mnie poważnym
wzrokiem i powiedział:
- Nie, Marino. Nie możemy iść w tamtą stronę, gdzie latają sobie śliczne motylki, tylko dlatego, że jest ona...
- Śliczniutka? - podsunęłam. Ogier zrobił minę, jakby zjadł coś kwaśnego.
- No, mniej więcej to miałem na myśli. W każdym razie musimy się
zastanowić. Ten śliczniutki, jak to ujęłaś wygląd może być pułapką.
Spojrzałam na ogiera ze zdziwieniem.
- Lorganie, czy ty wszędzie widzisz tylko pułapki, zasadzki i niebezpieczeństwa? - zapytałam.
- Jak już miałaś okazję się przekonać, mam wielu wrogów. - odparł
chłodno ogier. Chciałam już powiedzieć, że już widzę, jak ten cały
czarny dziwak z lampkami w oczach sadzi sobie w lesie kwiatuszki, bo
przecież kwiatuszki to jest to, co Lorgan lubi najbardziej. Zamiast tego
ugryzłam się w język i pozwoliłam Lorganowi na dalsze rozmyślania. Nie
mogąc usiedzieć w miejscu, postanowiłam pozwiedzać okolice. Wolnym
krokiem udałam się w stronę rosnących w pobliżu dębów. Wędrowałam
niespiesznie nucąc pod nosem melodię, gdy nagle raptownie zatrzymałam
się. Moją uwagę przykuł nagły trzask w pobliskich krzakach. Stałam
skamieniała wyczekując na kolejny odgłos. Po chwili do moich uszu
dobiegł czyiś pisk przerażenia. Nie myśląc długo podbiegłam pędem do
źródła dźwięku i moim oczom ukazał się przeraźliwy, budzący koszmarną
zgrozę widok. Przyczajona do skoku wadera z obnażonymi kłami wpatrywała
się w malutkiego, przerażonego koliberka. Poczułam, jak gwałtownie
wzbiera we mnie złość i panika. W ostatniej chwili wskoczyłam prosto
między dwa stworzenia. Zaskoczona wadera spojrzała na mnie drapieżnym,
wściekłym spojrzeniem. Ponownie schyliła się i z jej gardła wydarło się
groźne warczenie. Oburzona zmrużyłam oczy, wyprostowałam się i zaczęłam
ostrzegawczo rozgarniać nogą ziemię. Choć wadera miała potężne szczęki,
nie miała zbyt wielkich szans w starciu z koniem. Nawet tak niskim i
niegroźnym koniem jak ja. Chyba w porę zdała sobie z tego sprawę, bo
nagle zamilkła i cofnęła się o kilka kroków. W tym momencie koliberek,
który krył się wcześniej za mną, radośnie podleciał do mnie i zrobił
kilka okrążeń wokół mojego łba poćwierkując przy tym radośnie. Zaśmiałam
się i przyjaźnie trąciłam ptaszka pyskiem.
- Po co w ogóle go ratujesz? - zapytała wadera odrywając moją uwagę od
koliberka - On i tak prędzej czy później zginie. - dodała z nieskrywaną
furią.
- Nie przy mnie. - odparłam spoglądając na waderę z niechęcią. Tamta prychnęła pogardliwie.
- Radziłabym ci odejść z tych terenów. Bywa tu niebezpiecznie. - powiedziała z dziwnym błyskiem w oku.
- A co ty nagle zrobiłaś się taka troskliwa? - zapytałam podejrzliwie.
- Po prostu nie chcę, aby ktoś się wałęsał po moich terenach, jasne? -
odparła wbijając we mnie prowokujące spojrzenie. Nagle wpadł mi do głowy
świetny pomysł.
- Więc tutaj mieszkasz? Doskonale, pójdziesz z nami. - powiedziałam z
pewnym siebie uśmiechem. Wadera spojrzała na mnie zadziwiona i po chwili
odparła z pogardliwym śmiechem:
- Z TOBĄ? Chyba śnisz.
- Szkoda. - odparłam przybierając obojętny ton. - Miałam nadzieję, że
ktoś pomoże mi i mojemu zabójczo przystojnemu kompanowi podróży znaleźć
drogę... - urwałam na chwilę robiąc rozmarzoną minę - Och, on jest taki
silny i odważny. I te jego poczucie humoru. A jego oczy - cudowne! Maja
takie przeszywające spojrzenie. Hmm, a do tego - westchnęłam - ciągle
odnajdują go przygody. Niebezpieczne, ekscytujące przygody.... -
zakończyłam z rozmarzonym wzrokiem, po czym niespiesznie odwróciłam się
od wadery. - No, ale pora na mnie. Moje ciacho na mnie czeka. -
powiedziałam, po czym powoli ruszyłam w kierunku, z którego wcześniej
przyszłam. Koliberek podążył za mną, ćwierkając wesoło. Niespiesznie
policzyłam do pięciu. Jeden... dwa... trzy... cztery...
- Czekaj! - usłyszałam. Uśmiechnęłam się z rozbawieniem, po czym z "zaskoczeniem" odwróciłam się w kierunku wadery.
- Powiedziałaś... przygody? - zapytała lustrując mnie badawczym spojrzeniem.
- Chyba jednak mamy ze sobą coś wspólnego. - odparłam po chwili. Na szczęście tylko jedno - dodałam w myślach.
Wadera przekrzywiła łeb z niesmakiem, jakby i jej nie spodobało się to spostrzeżenie.
- Za mną. - zakomenderowałam. Poszliśmy więc w trójkę: ja, wadera i
koliberek. Idąc przez las uśmiechnęłam się po nosem. Coś czułam, że
Lorgan się ucieszy.
<Lorgan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz