sobota, 10 września 2016

Od Lorgana C.D Mariny

Tak właśnie się kończy zostawienie na moment Mariny... Dosłownie, tylko na kilka minut spuściłem ją z oczu, a ona już wraca z jakimiś zgubami.
Westchnąłem ciężko i spojrzałem z zażenowaniem na Marinę.
-Spójrz kogo spotkałam - skierowała łeb na wilka i... Kolibra? (Tak przynajmniej mi się wydaje). - Są zgubieni i... I warto byłoby im pomóc... No bo... - jąkała się. - Dobra, powiem to prosto z mostu... 
Przerwałem jej.
-Nie, nikogo ze sobą nie zabieramy. Wystarczy, że znoszę jeszcze Ciebie. Nie prowadzimy żadnej wycieczki po okolicach, aby zabierać "zwiedzających". Marina, dobrze wiesz jak poważna jest to DLA MNIE sprawa. Ta wyprawa nie jest lekka, nie tyle, że niebezpieczna to jeszcze bardzo stresująca. Czasem trzeba pomyśleć zanim się coś zrobi...
-Tak, tak wiem, ale Lorgan oni mogą nam się przydać. Na pewno nie są to "zwyczajne zwierzęta", w ich krwi też płynie magia, mogą nam się na serio przydać. Zgódź się. - spróbowała zrobić słodkie oczy, ale jakoś jej to nie wyszło.
Z jednym się zgodzę, w tamtej dwójce faktycznie płynęła magia, ale ich kompletnie nie znaliśmy.
-Marina ma racje. Jeżeli się zgodzisz to możemy Ci pomóc w tej trudnej wyprawie, a nawet mogłabym być twoim towarzyszem, wtedy byłoby Ci jeszcze prościej. Uwierz mi, że ja też nie byłam dobrze nastawiona na zaserwowaną mi propozycję. - głośno i odważnie wypowiedziała się wadera.
Wilczyca zrobiła krok w moją stronę. Jej turkusowe oczy zabłysnęły w słabym świetle zachodzącego słońca.
-Jestem Ismena i zgadzam się na twoje wszelkie warunki wyprawy. Chciałabym z tobą współpracować i być Ci wierna przy każdej trudnej i niebezpiecznej sytuacji jako twój osobisty towarzysz. Możesz mi ufać i powierzyć wszystko, wiedząc o tym, że nigdy Cię nie zdradzę. Jeżeli jednak bym zawiodła to... Pozwolę się zabić przez ciebie. - wygłosiła w ukłonie i  z pełną powagą.
Zszokowały mnie jej słowa, gdyż chciała mi się poświęcić, a wcale mnie nie znała....

*Po kilku godzinach*

-Do teraz nie wiem dlaczego na to się zgodziłem... - mruknąłem do siebie słysząc w oddali kłótnię wadery z klaczą.
-Jak ty jesteś głupia! Ty w ogóle potrafisz myśleć?! -dobiegł mnie krzyk wilczycy.
-Odszczekaj to! - odpowiedziała kąśliwie Marina.
Bogowie tej ziemi... Za co? 
-Słuchajcie, jeżeli macie zamiar się kłócić to równie dobrze byście mogły to robić wracając do domu. Nie zabrałem was tu tylko po to, abym wysłuchiwał waszych kłótni. - odpowiedziałem zadziwiająco spokojnie. - Z tego, co mi się wydaje to niedaleko powinno być tu niewielki staw, a więc prosiłbym, abyście się uspokoiły i szły w ciszy.
-Ja wiem gdzie to jest. Mogę was tam zaprowadzić szybciej. - ruszyła biegiem naprzód wilczyca. - Na co czekacie? Idziecie?
Po chwili przyśpieszyliśmy do galopu, żeby dogonić Ismenę.
Pęd powietrza był coraz mocniejszy. Mimo, że dziś nie był chłodny dzień, poczułem jak zjeża mi się sierść.
-Jeśli pogoda się utrzyma, będziemy mogli pójść przez piękne wrzosowiska. - oznajmiła Ismena.
-Jeżeli będzie to najszybsza droga to tak. - odpowiedziałem.
Pięliśmy się ścieżką, aż dotarliśmy na płaskowyż ogrodzony z jednej strony urwiskiem, u którego stóp znajdował się naturalny staw zwany Studnią bez dna. Woda była niemal czarna, a silny wiatr sprawiał, że raz po raz błotnisty brzeg zalewały niezbyt duże fale. Kiedy tylko niewielkie jeziorko ukazało się naszym oczom, Marina z kolibrem popędziła do stawu, zanurzając się w nim i pijąc łapczywie wodę. W zasadzie sam też tak uczyniłem. Chłodna woda przyniosła mi wyraźną ulgę. Mógłbym w tej wodzie zasnąć, była taka kojąca.
Korzystając z okazji, moi bujający w obłokach towarzysze zaraz zaczęli ochlapywać się błotnistą wodą. W zabawie ani trochę nie przeszkadzał im zimny wiatr wiejący znad zboczy wprost na nasze głowy. Chłodna woda dobrze mi zrobiła, ale wciąż wyglądałem tak, jakbym dźwigał na barkach całe niebo i też tak się czułem. Przełknąłem ślinę. Od jakiegoś czasu nie nastała przemiana, czy klątwa ustąpiła? Nie, takie rzeczy nigdy nie ustępują. Czułem się z tego powodu zbity z tropu.
-Będziesz mieć na na swoim ciele krew zabitych, Lorganie. Im dłużej będziesz zwlekać, tym bardziej się splamisz... - usłyszałem szept... tak jakby ktoś mi te słowa wyszeptał do ucha.
Odwróciłem się gwałtownie... lecz nikogo nie było...
~Czy mi już zaczyna odbijać? - Pokręciłem głową.
-Lorgan, wszystko w porządku? - spytała zaniepokojona Marina.
Zanim zorientowałem się, co do mnie mówi, wykrztusiłem:
-Tak... Wszystko dobrze...
Robiła już się noc, a więc postanowiliśmy ruszyć się z miejsca i znaleźć miejsce, gdzie byśmy mogli przenocować. 
Tak w zasadzie to Ismena nas kierowała, ja byłem zbyt przejęty myślami... te słowa, które siedziały w mojej głowie: "Będziesz mieć na na swoim ciele krew zabitych, Lorganie. Im dłużej będziesz zwlekać, tym bardziej się splamisz".
Do tego jeszcze to nieznośne uczucie, że tuż za załomem kotliny lub za szczytem skalistego wzgórza coś na nas czyha. Byłem w każdej chwili gotowy do walki. Za każdym razem gdy ostro skręcaliśmy, spodziewałem się na kogoś lub coś wpaść. Nikogo jednak nie było. Zaczynałem mieć mroczki przed oczami, coś jest nie tak... Ale w tym momencie pojawiła się przed naszymi oczyma jaskinia. 
Wydawała się duża i bezpieczna, aczkolwiek zawsze trzeba zachować czujność... Chwila, od kiedy zacząłem się robić taki bojaźliwy... Było coś ze mną nie tak, dziwne przeczucie, że coś się zaraz złego stanie i w zasadzie miałem rację... Gdy Marina, Ismena i koliber zaczęli układać się do snu, poczułem jakby coś mnie łamało od środka, wydobyłem z siebie nienaturalny dźwięk przypominający wycie wiatru, wypluwając krwią. 
Tak... To dziś nastąpi... Przemiana nie pojawiała się długo, a więc ta będzie szczególnie silna i drastyczna... Musiałem od nich uciec, póki jeszcze mam zachowane resztki świadomości. Uciekałem jak najdalej, jak tylko potrafiłem, lecz z każdą sekundą moje mięśnie zaczęły się paraliżować. Krew zaczęła wypływać mi uszami, przez co nie słyszałem nic, moje przednie nogi nagle wyłamały się w pół niosąc ze sobą niewyobrażalny ból i krzyk. Nie mogłem się ruszyć. Z mojego nosa teraz wypływał potok krwi, ciężko dysząc poczułem jak ze złamanych kończyn coś wyrasta... albo się mutuje. Tak, moje ciało zaczęło się mutować w wilczą kreaturę.
Litości, oby oni nie poszli mnie szukać...

(Marina? Wiem takie sobie, ale wena uciekła :/)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz