niedziela, 11 grudnia 2016

Od Mariki CD Death Angel


 - Zaprowadźcie ich do wyjścia! - rozkazało bóstwo i "puściło oczko" do sług.
Popchnęli mnie ku wyjściu. Obróciłam się jeszcze w stronę Angel. Nie chciałam jej teraz zostawić. Szarpnęłam się. Strażnik przygwoździł mnie do ściany. Nie było mowy o zwróceniu. Dookoła demony.
- Death... Dasz radę. - szepnęłam.
Przede mną szedł Cole podtrzymywany z obu stron. Westchnęłam i ruszyłam za nim wąskim korytarzem. Zdziwiło mnie to, że choć rzekomo mieliśmy wydostać się na powierzchnię, schodziliśmy w dół do jakiejś wilgotnej i zimnej dziury. W pewnym momencie Cole upadł wycieńczony. Rzuciła mu się na pomoc jednak zostałam brutalnie odetchnęła w tył. Strażnicy zbliżyli się do ogiera i zaczęli go kopać.
- Wstawaj skurwie*u! Poleżysz sobie na miejscu! - wrzasnął najsilniejszy.
- Chcesz pałką w łeb?! Ja nie mam zamiaru ciągnąć twoich zwłok do tej dziury. - zachrypiał drugi.
- Zostawcie GO! - krzyknęłam w obronie przywódcy.
- Zamknij mordę szmato. - to mówiąc potężne cielsko zdzieliło mnie po łbie tak, że aż mnie zamroczyło.
Było jasne, że to pułapka. Wstałam zaskoczona i popędzana na chwiejnych nogach doszłam do... Lochów?! Znajdowaliśmy się w dość dużym pomieszczeniu, wyraźnie śmierdzącym zgnilizną. Pod nogami chrzęściły kości naszych poprzedników. W ciemnościach udało mi się dostrzec kraty. Dosłownie wrzucono mnie do "klatki" i przypięto do kopyt łańcuch. Chwilę potem coś z głuchym łomotem uderzyło w ścianę obok. Krzyk zabijanego cielęcia wydobył się z nieruchomego ciała Cole'go. Serce zabiło mi mocniej. Czy go zabili? Uff... Nie, oddycha. Demony odeszły zostawiając nas na pastwę losu. Ach, gdyby Angel o tym wiedziała... Ale może nie jest tak... Poruszyłam nerwowo łańcuchami i westchnęłam cicho. ... Źle. O dziwo coś blokowało moje moce. Jakby jakaś... Bariera? Spróbowałam ponownie… Spod moich kopyt wydobyły się tumany kurzu.
„To na nic…” – pomyślałam.
Bariera nie tylko blokowała moce ale także każda nieudana próba przyprawiała mnie o mdłości i zawroty głowy co było niezwykle uciążliwe.
Klatka ogiera unosiła się nierównomiernie. Nagle zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Cole może nie dożyć jutra. Ja nie wytrwam zresztą o wiele dłużej. KotH nie będzie miało przywódcy co oznaczałoby... KONIEC! Przełknęłam ślinę. Death wszystko obmyślił. Cole'go musiał złapać już w nocy. Angel miała być przyjętą. I na odwrót. Kiedyśmy przyszły już wszystko było gotowe, nie mogliśmy już nic zrobić... Errege miał poślubić Angel dla władzy ale i potomstwa a trzeba wiedzieć, że diabły są żądne krwi ale także miłości. Biedna Death... Bóg śmierci najdalej za trzy dni wkroczy z całą swoją armią na Seculorę.  Zobaczyłam ten obraz... Tą krwawą rzeź, która najpewniej się odbędzie. Leżałam tak w bezsilności i rozpaczy. Bo co mi zostało?
- Cole... Żyjesz? - wyszeptałam.
- Jescrze... - z ust ogiera wydobył się niezrozumiały bełkot.
Wkrótce moje łzy wymieszały się ze świeżą plamą krwi należącej do Cole'go. Minęła noc, potem dzień i kolejna noc, dzień. Usychałam z pragnienia i głodu, już nie wspomnę o Cole'm. Przede wszystkim potrzebował medyka ale ja dobrze wiedziałam, że Death nigdy nie zechce go uratować. Przez te dwa dni nic nie robiłam poza wskazywaniem się w ciemność, szukając konturu dowódcy. Jeśli czuł się na siłach rozmawiał że mną o swoim ojcu lub innych bóstwach. Trzeciego dnia ku własnemu zdumieniu usłyszałam kroki. Przez chwilę miałam wrażenie, że to złudzenie jednak nie. Faktycznie ktoś do nas schodził. Zakwitła we mnie nowa nadzieja. Z ciemności wyłoniła się czyjaś postać. Uklękła wpierw przy mym Przywódcy i odezwała się delikatnym głosem:
- Jestem Florina. Mam się wami zaopiekować do jutra a potem... - i w tym momencie spochmurniała.
- A potem? - spytałam.
Klacz załkała cicho w odpowiedzi.
- A po... - otarła łzy. - A potem bolesna śmierć, przed Death'em, rodziną szlachecką, haniebna i długa.
Florina opatrzyła z grubsza Cole'go, napoiła, nakarmiła. Podała mi z żalem ocet, bo tylko on został ale wydał mi się on zbawienny. Nie żałowałam pół żywemu ogierowi czystej wody i pożywnego jadła, bowiem bardziej tego potrzebował.
- Żegnajcie więc i... - Flori zamilkła i wybiegła z lochów. Byłam jej wdzięczna za opiekę.
Zamknęłam oczy i zasnęłam.
~***~
Czułam się dziwnie. Otworzyłam oczy. Nie umiałam wyrazić tego uczucia słowami. Byłam taka lekka i… W ogóle nie czułam swojego ciała! Panowała we mnie przedziwna pustka. Skierowałam wzrok w dół i oniemiałam z wrażenia. Nie dotykałam ziemi a więc unosiłam się w powietrzu lecz tego co zobaczyłam pod sobą nie umiałam zaakceptować. Wydało mi się to snem, fikcją lub nierealną rzeczywistością. Pode mną leżało moje ciało… Jednak kiedy dotarło do mnie, że mój mózg jest całkowicie zdrowy i to nie są żarty, ulżyło mi. Po prostu. Chciałam tak bardzo dziękować temu co mnie zechciał uwolnić z tej szczelnie zamkniętej, starej zardzewiałej klatki. Uniosłam się wyżej przenikając skalisty sufit. Nie mogłam w żaden sposób zapanować nad tym co się dzieje bo działo się to za szybko. W dwie sekundy znalazłam się na górze, w jakiejś sali. Mieniła się kolorami czerni i złota a pod „ścianą”(jeśli to coś można było tak nazwać), w czartowskim kominku trzaskały groźnie płomienie. Na środku pokoju stał dumnie Errege i wpatrywał się złośliwie w drzwi. Nagle te otworzyły się i do pokoju weszła okazała Angel, przyozdobiona w królewskie klejnoty. Blada wymamrotała:
- Jestem w ciąży… Z…
- Z…? – zapytał z uśmiechem władca demonów.
- Z… Z… TOBĄ! – wyłkała Death.
Przełknęłam ślinę. Nie z Cole’m ale z NIM. Ich syn będzie potomkiem okrucieństwa. Będzie dziedzicem tronu demonów; panem zła i cierpienia. Chciałam zawołać głośno „Nie! To nie może być prawdą!” lecz poczułam, że nie mogę, nie mam czym. Brak strun głosowych, brak ust. Nie mogłam się ruszyć a nikt z obecnych w sali nie zwrócił na mnie uwagi co musiało znaczyć, że byłam niewidzialna.
Tymczasem ogier począł łuskać wargami sierść mojej przywódczyni. Napawało mnie to nie małym obrzydzeniem.
- Jesteś słodziutka jak świeża krew pisklęcia. Nosisz w sobie potężne dziecię, które będzie mą dumą… - wymruczał Errage.
Chwycił kłami za szyję klaczy i w mig przerzucił ją na potężne łoże. Położył się obok i przytulił do zapłakanej Death.
- Jutro odbędzie się ceremonia uznania mego syna za członka rodziny, nadanie tytułu szlacheckiego oraz Rozgrywki Krwi. – uśmiechnął się dumnie ogier. – Służba! Nie spuszczać mojej Fire z oka, co dwie godziny podawać oksydofię aby mój mały książę od początku czuł co to znaczy ból. Death, kochana wiesz dobrze co to dla mnie znaczy a więc postaraj się odważnie znosić cierpienie.
Ja tymczasem poczułam, że spadam. Wylądowałam z łomotem i znów poczułam ogromny ciężar starych, gibkich kości. Jęknęłam z rozczarowania. A mogło być tak pięknie! Chwilę potem dopadły mnie jakieś dziwne zawroty głowy. Oczy mi się zamknęły i chyba zasnęłam.
~Następnego ranka~
Obudził mnie głośny ryk i głuchy dźwięk trzaskania biczem.
- JUŻ! Do góry! – warknął ogier stojący nad moją głową i trzasnął biczem obok mojego zadu.
Wstałam a ten odczepił łańcuch od ściany lochów i przypiął go do szyi. Bijąc mnie dotkliwie biczem, popędzał przeklinając do wyjścia. Cole również został wyprowadzony. Staliśmy teraz przed olbrzymimi, metalowymi wrotami. Strażnicy przypięli nam jeszcze jakieś ciężkie kule do nóg tak, że ledwo kłusowaliśmy. Wrota otwarły się a my weszliśmy do ciemnego pomieszczenia. Nogi miałam jak z waty. „Tak musiało, musi i będzie. Już nic nie zrobisz…” mówiłam sobie. Dodało mi to odrobinę odwagi.
- Cole, jesteś tu? – spytałam szukając sylwetki przywódcy.
- Jestem. Nie podoba mi się to. – odrzekł popychając mnie niechcący.
- No coś podobnego! – zaśmiałam się. – Flori wspominała coś o śmierci. Wesoło… Ale co będzie to będzie!
- Tęsknię za Angel… - wyznał z żalem Cole.
Zastanawiałam się czy powiedzieć mu o tym co się zdarzyło. O ile to nie był sen. Nie… To było prawdziwe. Tak samo prawdziwe jak to, że tu stoję. Poprawka: stoimy.
Nagle wokół zapaliło się światło. Dziwne, czerwone. Wydobywało się z mgły. Spojrzałam do góry i zatkało mnie. Tam była… cała rodzina demonów. Setki, tysiące i ONA… Death Angel. Stała z wielkimi oczyma i wpatrywała się w nas.
- COLE! MARIKA! Uwolnijcie ich!!! Proszę!!! – krzyknęła klacz a z jej czarnych oczu popłynęła łezka.
Errage uśmiechnął się.
- Spokojnie kochana… - rzekł kojąco lecz widząc, że to nic nie dało, dodał poważnym tonem:
- Służba! Trzy dawki oksydofię! Doustnie!
Służba chwyciła mocno za ramiona Angel i wlała jej do ust czarną, lepką maź. Klacz upadła i jęknęła z bólu…
Death Angel? Przepraszam strasznie, że tak długo czekałaś… I wybacz za tyle męki w tym opciu ale ja lubię opisywać ból XDD


                    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz