niedziela, 30 października 2016

Od Mariki do Galanta



[…] Kichnęłam głośno i pociągnęłam nosem.
- Puszek, podaj słoiczek z ususzonymi liśćmi poziomek. – wycedziłam przez zakatarzony nochal.
Stworek parę razy podskoczył i chwycił słoik. Wsypałam zawartość do kociołka i zamieszałam. Ponownie kichnęłam.
- Spróbuj syropku. – ostrożnie wlałam napój do paszczęki Puszka.
Zrobił się czerwony, potem zielony, wykrzywił mordkę w grymasie ale w końcu uśmiechnął się i rzekł:
- Jeszcze!
- Jeszcze? Jeszcze? Jeszcze przynieś mąkę bakłażanową. – odpowiedziałam i sięgnęłam po chusteczkę.
Ten podbiegł do półki. Ostrożnie wyjął pudełko z mąką i (gdy wycierałam gluciory) otworzył go. Wylizywał starannie zawartość. Odwróciłam się nagle a Puszek upuścił pudełko. Proszek wysypał się i błyskawicznie wsiąkł w dywan.
- To była ostatnia mąka bakłażanowa na tą zimę! – zbeształam go. – Ech. Tego tylko brakowało abym teraz musiała zasuwać do Free Mountain!
- Założyć  chociaż szaliczek… - szepnął Mleczak i podał wełniany materiał.
Założyłam go pospiesznie.
- A psik! Wrócę za 2 godziny. - burknęłam i wyszłam z jaskini.
Ścieżka wiodąca do lapidosum gnome (rośliny z której zbiera się mąkę) była dość stroma. A psik! A psik!
Szłam i kichałam, kichałam i szłam. Nagle dostałam coś w rodzaju padaczki. Kichałam, kichałam. Oddychać normalnie nie mogłam! Zachwiałam się i poleciałam w dół (oczywiście kichając). Turlałam się jak jakaś kuleczka. Coś zachrzęściło mi w karku a zaraz potem  uderzyłam w coś… A raczej kogoś… Znałam go. Gorzej trafić nie mogłam! Galant we własnej osobie! Z trudem wstałam i opuściłam głowę.
- Witaj… - zaczęłam niepewnie.
Patrzyłam przez chwilę jak ogier podnosi się. Spojrzałam mu w oczy. Nie wydawał się zachwycony…
Galant?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz