czwartek, 6 października 2016

Od Mariki



Ściemniało się już. Postanowiłam przejść się dziś już po raz ostatni. Puszek postanowił iść jeszcze na poziomki. Puściłam go chętnie; jeden kłopot z głowy. Wieczór był piękny. Złociste liście opadały raz po raz na mój nos. Powietrze było ostre i świeże. Udałam się nad jezioro. Przysiadłam i… osłupiałam. Tafla była pokryta lodem! Nie zdziwiłabym się jeżeli spadłby dziś chodziarz śnieg ale dziś było z 17*C! Zawiał zimny wiatr. Niepewnie postawiłam kopyto na zamarzniętej wodzie. Drugie, trzecie. Ślizgając się doszłam mniej więcej na środek. Dopiero teraz zauważyłam, że na lodzie były odpite ślady kopyt. Nagle skorupa pękła i wpadłam do wody. Czy ja umiem pływać?
- POMOCY! – wrzasnęłam.
Mari, ogar. Nie kompromituj się! Zanurzyłam się i próbowałam wypłynąć na powierzchnię. Lód jednak nieprzerwanie biegł do końca brzegu. Kończyło mi się powoli powietrze. Zaczęłam walić głową w lód. W końcu pękł. Z trudem wyrzuciłam kopyta do góry i oparłam je o bryłę. Oddychałam ciężko. Siedziałam jeszcze tak ze piętnaście minut po czym stanęłam spowrotem na lodzie i pocwałowałam w stronę brzegu. Dowlokłam się zziębnięta do plaży, która była najbliżej. Piasek był jeszcze cieplutki. Opadłam na niego bezwładnie. W oddali zobaczyłam dwa kontury jakichś koni i… jelenia?! Moja klatka piersiowa unosiła się w rytm nieregularnego oddechu. Ogier odwrócił się nagle w moją stronę. Dźwignęłam się na kolona.
Galant? Vena?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz