niedziela, 1 stycznia 2017

Od Mariki CD Lorgan




W oczach miałam łzy. Nie smutku lecz bólu i rozczarowania. Po głowie biegały rozżalone pytania. Czemu? Dlaczego? Po co? W jakim celu? Próbowałam złapać jeden z owych dylematów lecz znów na myśl cisnęło mi się kolejne pytanie. A czas leciał… Stałam jak głupia i patrzyłam na czarne zastępy. Deszcz lał się strugami, obmywając moje kruche ciało, pioruny waliły bez opamiętania. Brena wpatrywała się w moje oczy i zdawała się mówić “Ty wiesz kim jestem… A ja kim ty!”. Niemal wbiła swój wzrok w mój pusty oczodół, który nagle zaczął szczypać i piec. Lorgan mówił coś do klaczy, której wkrótce cierpliwość poczęła się kończyć. I oto pojawiła się nadzieja. Jeśli to tylko podstęp ze strony ogiera? Przemyślny żart przeciwko wrogiej armii? Za późno na działanie… Brena podniosła łeb do góry i wypowiedziała ze zgrozą zaklęcie po czym ryknęła a jej głos niósł się echem po polach i lasach. Czerwony wiatr powiał a z nim nieogarnięty czar. Coś chwyciło mnie od środka, ściskało, rwało na strzępki moje wnętrzności. Krzyknęłam. Poczułam jak me kości pękają, dzieląc się na małe odcinki i przesyłając do mózgu ogłuszający ból. Zacisnęłam usta lecz te bez mojej zgody co chwilę otwierały się by wydobyć jęk pół trupa - pół żywca. Niebo pociemniało od smolistych skrzydeł demonów owego “gangu”. Lorgan padł obezwładniony na ziemię i przez chwilę myślałam, że to jego koniec lecz uśmieszek Breny uświadomił mi jak bardzo zależy jej na nim. Pozbierałam się i nie zważywszy na “drobną” niedogodność fizyczną, doczołgałam się do karej klaczy wciąż grożącej piorunami i zdenerwowanym, agresywnym głosem gotowym zwołać wszystkie złe duchy tego świata jednym, krótkim dźwiękiem. Stała na niedużej skale, będącej mównicą dla owej panny. Choć nogi i tułów wzywała grawitacja, choć nogi i tułów tak bardzo chciały jej słuchać, niezrównany mózg rzekł “Hop!” i części musiały wykonać komendę, szkodząc ogólnemu dobru całego mechanizmu zwanego “ciałem i duszą Mariki”. Uniosłam się parę zaledwie centymetrów nad ziemią i zepchnęłam Brenę z podwyższenia. Wylądowałyśmy na mokrej ziemi. Oczy przywódczyni wrogiej armii zaświeciły się niebezpiecznie. Wstała i już chciała zepchnąć mnie z góry lecz ostatkiem sił złapałam zębami za jej idealną grzywę i obie, szamocząc się w powietrzu spadłyśmy parę metrów w dół, nieopodal rzeki. Powieki powoli mi się zamykały zwiastując niechybny koniec mojego nędznego życia. Klacz upadła zaraz obok mnie ale zapewne użyła jakiegoś zaklęcia aby nic sobie nie zrobić bo wylądowała w całości, nawet brud nie śmiał jej dotknąć.
-Czemu to zrobiłaś?! Czemu GO zabierasz? - wymamrotałam wyczerpana.
-Nie martw się. To TY właśnie zabrałaś mi coś, pewien dar. Masz go tu i teraz. Za chwilę przekroczysz barierę… Ale poczuj jeszcze ten ból! - wyjęła sztylet zza grzywy i wbiła go prościutko w moje serce. Był rzecz jasna nasączony trucizną. Krzyknęłam z bólu i skonałam.
~***~
“Umrzeć”. Brzmi tak niebiańsko pięknie… Błogo. Można na różne sposoby zginąć. Mój był jednocześnie niezwykły jak i dość… Hm… Normalny? W każdym razie żadna śmierć nie jest taka sama. Opowiedziałabym bardzo chętnie jak to jest umrzeć lecz nie potrafię. Czemu? Język istot żyjących sobie najspokojniej w świecie na Ziemi nie jest dostatecznie zaopatrzony w słowa i wyrażenia aby można było ubrać w nie odczucie, czy tam przeżycie tak istotne jakim jest śmierć. Ale opowiem najlepiej jak potrafię.
Więc jest to tak; najpierw czujesz niewyobrażalny ból. Tak było w moim przypadku. Czujesz posmak krwi w ustach. Dochodzi do ciebie, że wydobywa się ona ze środka i wypływa na mokrą od deszczu trawę. Potem czujesz jak serce powoli się męczy, zbyt dużo krwi wypłynęło, sztylet jest naprawdę głęboko. I kłamią ci co mówią, że wszystko przewija się przed oczami niczym film o twoim życiu. Nie. Próbujesz sięgnąć pamięcią od początku. Owszem, widzisz strzępy widowiska lecz te rozpływają się i uciekają. Czujesz pustkę. Nic nie wiesz, powoli przestajesz czuć. Przestajesz słyszeć. Cisza. Takiej nigdy nie słyszałeś. Błoga cisza. Zastępuje krzyk i jęk a bólu już nie czuć. Teraz tylko widzisz nasączoną wodą glebę. Dżdżownicę pełzającą w twoim kierunku. Kopyta twojego mordercy. Teraz już nie wiesz. Nic nie wiesz. Nie znasz słów. Oczy jakby zastygają nieruchome. Obraz staje się ciemny, niewyraźny, rozmazany. Teraz widzisz ciemność a w tej strasznej ciemności światło. I tyle. Na tym skończyłam. Pokonałam barierę lecz jej nie przekroczyłam. Jeszcze nie mogłam, to nie był odpowiedni moment. Odwróciłam się i ból powrócił ale… Już ciepły, kojący i miły…
~***~
Otworzyłam powoli oczy. Obraz był niezwykle płynny, wyrazisty. Takim dawno me oko nie mogło się nacieszyć. Me oko… Me oko… To musi mieć swoją głębię. To wspomnienie ma tajemnice. Tylko… Co to za wspomnienie? Kim tak w ogóle jestem? Gdzie do cholery leżę? Poczułam, że się unoszę. Ja wstałam. Jak? Normalnie. Stałam i się rozglądałam. I ruszałam czymś. To było… Duże. Dość duże. Czyżby… skrzydła? Ale skąd? Na głowie ciążyło mi coś. Były to pozłacane rogi. Otworzyłam usta aby coś rzec lecz głos ugrzązł mi w gardle. Zapomniałam słów. Znikły, wyparowały z mej głowy. I poczułam głód i żądzę krwi oraz trupów. Do nozdrza dostał się słodki zapach dzika. Ciężki, mocne kopyta wbijały się w ziemię. Nogi, umięśnione ale i delikatne jak na klacz przystało, poniosły na przód kierowane przez ostre kły i przenikliwe czarne oczka. Zwierzę, którego zapach niósł się po całym lesie, musiało przebudzić się ze snu zimowego. Dopadłam go bez zastanowienia i poczułam jeszcze pulsującą krew w jego żyłach, przyspieszone tętno, strach chowający się w powiększonych oczach, adrenalinę przenikającą aż po ostre kły zdobyczy. Nie uciekła. Nie zdążyła. A smak mięsa był cudny. I obcy. Czułam dziwną, niepokojącą przemianę. Jakbym robiła to często lecz nigdy wcześniej. Logicznie nie było to możliwe a jednak się stało.
-Dddlik. - powiedziałam cicho. - Dlik. Ne! Dzry… Dzik?
Słowa zaczęły mi się kleić w ustach, zmieszane z krwią dzika. Pamiętam! Pamiętam!
-Ja.
Brawo! Wypowiedziałam kolejne słowo! Ale skąd ja je znam?
-Ja jestlem… Nie… Jestem. Mięsojedna. Nie, nie… Mięso… Jadająca? Żrąca?
Blisko! Coraz bliżej!
-Jestem mięsożerna! Tak! Znaczy… Nie. Jestem koniem, klllacą. Klaczą. Powinnam być roślinożerna… Czemu więc nie jestem? - zadałam sobie to pytanie. - Ja jestem inna. To nie jest moje, to… Jestem w innym ciele? Ja jestem… Mariką. Jestem Mariką! Słyszysz?!
Pytanie te kierowałam do dzika lecz ten o dziwo nie chciał odpowiedzieć. Może się obraził za to, że go rozpołowiłam?
-Co się stało? Gdzie jestem? M, m, m, m… Mariko? Kim jestem? Gdzie jestem? Seculora… Nie! TAK! Ale co to Seculorum? Mózg przecie podpowiada mi Kins ode Hill… Blisko… Ale tak daleko. Kings… Tak! Dalej, kontynuuj! Kings of the Hill! Tak, dobrze!
Głupio musiałam wyglądać. Gadałam sama do siebie. I było to dziwne.
Usiadłam na zadzie i spojrzałam w niebo.
-O Boże! - wymamrotałam. - Co się stało?
To na stówę nie było moje ciało. Pamiętam coś… Jakby… Matkę. Jennifer. Co więc było dalej? Dzieciństwo, wojna. Oczom ukazała mi się Brena i wszystko już stało się jasne.
Wstałam na równe nogi i spojrzałam w dół. Z ust wyciekała mi krew martwego zwierzęcia.
- Nazwę cię Kaspian. - powiedziałam do zwłok. - Ale nie mów nikomu co się stało… To naprawdę nie moja wina. Nie chciałam. Ale co ja teraz zrobię? I co z Lorganem?
~***~
Zbliżał się wieczór, mgła przysłoniła niebo. W końcu znalazłam właściwą drogę do stada.
Czy to znaczy, że…? Po głowie latało mi tysiąc myśli. Nagle o coś uderzyłam. Ciało. Tak znajome… Ismena? Jak? Podniosłam ją. Była nieprzytomna. Westchnęłam i wpakowałam ją sobie na grzbiet po czym pofrunęłam do niezamieszkałej jaskini u stóp Free Mount. Opatrzyłam starannie jej rany, zapewne powstały przy owym wybuchu agresji Breny.
Ocknęła się w końcu i ze strachem wyszeptała:
-Kkkim jesteś?
- Uspokój się. Ciii… Bez nerwów. To ja Marika. - po czym widząc jej wyraz twarzy dodałam:
- To długa historia, nie uwierzysz mi.
Wadera patrzyła na mnie z lękiem ale nie była w stanie się poruszyć.
Chwilę potem znów zasnęła a ja usiadłam obok i z niewiadomych powodów zaczęłam śpiewać kołysanki. W końcu i mi zamknęły się oczy. Oparłam więc łeb o puszysty ogon Ismeny i śniłam o dawnym i nowym życiu.
~***~
Nie spałam długo. Obudziłam się i wyszłam na zewnątrz. Jakiś czas potem i wadera wydała dźwięki wskazujące na jej przebudzenie.
-Hej wilczku. - uśmiechnęłam się serdecznie. - Proszę przestań! Ja też się boję… Nikt mi nie uwierzy… Ja… Otrzymałam pewien dar. Umiem przejść na drugą stronę. Mam władzę nad śmiercią i życiem. Kochana… Co ja mam teraz zrobić? Lorgan przeszedł na ICH stronę ale… Ale… JA GO KOCHAM!
Z moich czarnych oczu popłynęły ZNÓW gorzkie łzy. Co ty się tak mażesz? On jest teraz z nimi! Nie chcę cię znać!
Spojrzałam na Ismenę, która pobladła. Oczy zaświeciły jej się niebezpieczne.
Pokręciłam głową i wyszłam z jaskini. Pobiegłam w stronę Góry Prawdy i Oszczerstwa.
~***~
Była już późna noc gdy w końcu ujrzałam kontur góry. Powoli stawiałam kopyta nie wiedząc co z sobą zrobić. Nagle coś huknęło w powietrzu. Odwróciłam się zdziwiona. Nic nie ujrzałam. Znów wybuch. Pokłusowałam przed siebie aby zobaczyć cokolwiek gdyż cienie drzew zasłaniały mi widok na okolicę. Stałam na środku polany rozglądając się dookoła. Zobaczyłam jak nieduża iskierka leci w górę a następnie rozpryskuje się na wszystkie strony tworząc jakby grę świateł na czarnym, rozgwieżdżonym niebie. Nowy Rok? To dzisiaj? Wpatrywałam więc się w ten piękny obraz dopóki nie usłyszałam niewyraźnych głosów dochodzących zza Góry Prawdy i Oszczerstwa od strony rzeki.
W oddali zobaczyłam dwie sylwetki. Lorgan. Stał jak kamień i z śmieszną miną wpatrywał się w siwą klacz. Deszcz obmył jej sierść z krwi dodając kontrastu nagim ranom. Grzywa i ogon owej postać falowała unoszona przez wodę, dokładniej rzekę która zakrywała posiniaczony zad. To byłam ja. Oj, jak pięknie wyglądałam! Lorgan również niczego sobie. Może nie był tak okaleczony przez upadek jak ta klacz lecz nosił liczne blizny po złamaniach.
Lorgan? Brak pomysłu na zakończenie ://///

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz