środa, 4 stycznia 2017

Od Phanthom'a cd. Armeny

Popatrzyłam na klacz nieco jak na idiotkę, a następnie machnąłem łem do Veny.
- Oprowadzę - zgodziła się. Odwróciłem się i z rozłożonymi skrzydłami wniosłem się w niebo.
Zapomniałem o niej. O wszystkich. Dokładnie dwie... no dobra, może trzy godziny latałem bezsensownie nad całym stadem. Wzdłuż granic, przez środek i tak różnie. Parzyłem przed siebie, nie rozglądałem się nigdzie, nie podziewałem widoków. Po prostu leciałem przed siebie wolno i leniwie. Co jakiś czas machnąłem dwa razy skrzydłem, aby nie stracić wysokości, albo nie zaryć o ziemie, czy konary drzew. Wlatywałem w chmury, w te białe puchy, a widok nad nimi był nieziemski. Nadeszła noc, a gwiazdy lśniły przepięknie. Księżyca nigdzie nie dostrzegłem, zamiast tego do moich uszu doszło rechotanie żab, melodia grana na małych „skrzypcach” koników polnych, trzepot nietoperzy i takich tam. Wiatru nie było, zero, nic, pustka, tak więc nic mi nie przeszkadzało w locie. Nawet ta panująca ciemność, gdyż sam jestem koniem mroku, więc jaka to dla mnie różnica? Raczej rarytas.P rzelatywałem nad wąwozem. Zniżyłem lot i stanąłem na mchu. Schyliłem łeb i się przyjrzałem wszystkiemu. Z radością stwierdziłem, że jest tu bardzo spokojnie. Ponownie rozprostowałem skrzydła. Wzleciałem w górę, bo po co miałem tam siedzieć? Zaleciałem tylko na chwilkę. Ostatecznie wylądowałem na chmurze, która znajdowała się nad urwiskiem i na niej zasnąłem.

<Armena?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz