poniedziałek, 14 listopada 2016

Od Charriota

   Srokaty ogier przechadza się po zboczu, błękit niesie nocą. Uśmiecha się lekko, rozglądając wkoło – Ciche światła morskich fal tańczą w rytm jego kroków. Pod taflą wody dostrzega plączące się węgorze, to bracia, którzy bawią się północą. Koń stanął w miejscu, przysunął się do krawędzi, a kamienie pod jego kopytami osunęły się... on jednak mimo braku skrzydeł nie spadł, ani nie wystraszył się. Spojrzał w górę i zamknął oczy. Wsłuchał się w upadające kamienie, w grę oceanu i szepty ryb. Otworzył oczy, a jego ślepia rozświetliły się na widok pojawiającej się przed nim zjawy. Płakał, wpatrując się w nią.
— mamo — Szepnął. — Wiedziałem... czułem, że nie zdążyłem. — Jego głos załamał się, nim jeszcze zaczął przepraszać. Całe jego przygotowania do tej chwili poszły na marne... o śmierci swojej matki dowiedział się już jakiś czas temu, jednak cały czas nie wierzył, czy też nie chciał uwierzyć, iż jest to prawdą. Choć to jego własny brat powiedział mu o tragedii, ogier zaprzeczył temu. Bał się prawdy, tym bardziej, iż fakt spełnienia się słów Darno musiały oznaczać złamanie danego przez Charriota obietnicy. Miał wrócić, nim matka umrze. Miał się nią zaopiekować, lecz tego nie zrobił. A teraz nie mógł już wytrzymać niepewności i zrobił to – przywołał ją. Tydzień planowania i rozważań, jak przeprowadzić tę rozmowę, dopasowywanie czasu, miejsca... to wszystko było na nic. Bo teraz, gdy patrzył na srebrzystą poświatę swojej matki, nie mógł wykrztusić z siebie nawet jednego słowa. Poza nieprzewidzianymi szeptami i rykiem rozpaczy.
Charriocie... nie płacz. — Rzekła klacz, podeszła do syna po niewidzialnych schodach i stanęła obok konia, odpychając go od klifu z cudowną delikatnością. Nawet po śmierci nie wyobrażała sobie świadomości, iż jej ukochanemu synkowi mogłoby stać się coś złego, nawet przez przypadek. Stał po prostu zbyt blisko krawędzi. — To nie twoja wina. — uspokajała go swoim anielskim głosem. Zawsze była uosobieniem dobra, szczególnie w oczach Charriota, a jej obecna forma była jedynie tego dowodem. — Nie mogłeś wiedzieć, co się dzieje. — Spojrzał się na nią.
— Obiecałem ci, że będę przy tobie.
— Ale nie zdołałeś, gdyż nikt nie zdołał powiadomić cię na czas. Gdybyś wiedział, co się dzieje, zjawiłbyś się przy mnie od razu. — Wiedział to, lecz poczucie winy nie pozwalało mu tego przyjąć.
— Powinienem był się domyślić, albo zostać, zamiast zostawiać cię samą. — powiedział, tupiąc w ziemię. Kolejna grupka luźnych kamieni stoczyła się po klifie, lądując w wodzie.
— Był ze mną Cima. To on powinien mnie chronić, nie ty. Tobie będzie należne chronić własną rodzinę. — Rzekła, robiąc krok w tył.
— Czekaj. — Nie powinna zostawać tak długo. Wiedział o tym, czasu może wystarczy tylko na krótką rozmowę, parę minut... potem wrota się zamykają, nie będzie mogła wrócić, ale... ale nie chciał się z nią rozstawać.
— Trzymaj się dobrze, skarbie. Obyśmy nie widzieli się jak najdłużej. — Rzekła, ostatni raz tuląc syna. Pozwolił jej odejść, zniknęła.

*Dwa miesiące później*

    Dalsza podróż nie miała przynieść innych skutków... ogier przedziera się przez coraz to wyższe wzgórza, rozgląda się o ocenia odległości. Ogrom terenów, na które spogląda, odbija się w jego oczach. Uśmiecha się, widząc piękno ich kolorów. Wciągnął najwięcej powietrza, jak tylko był w stanie. Czyste, odświeżające – górskie powietrze. 
   Nagle szelest. Ogier natychmiastowo nieruchomieje. Za mną. Dwanaście stopni na prawo. Trzy, może cztery metry. W ostatniej chwili odskakuje i kopie napastnika. Oszołomiony drapieżnik otrzepuje się z bólu, gdy ogier patrzy na niego.
— Cholera. — Mówi hybryda, wstając z ziemi. — Myślałem, że tym razem cię zaskoczę. — Jęknął.
— W twoich snach, Cimio. — Stwierdził Cherry, pomagając wilko-konowi wstać. — Będziesz miał sporego guza. — Śmieje się, patrząc na pojawiający się na czole stworzenia guzek. Póki co dość niewielki.
— Mogłeś nie kopać mnie tak mocno. — Rzucił zwierz mimochodem, ruszając przed siebie.
— A ty gdzie znowu idziesz? — Spytał zdziwiony koń. Był już pewien, że towarzysz ruszy w drogę razem z nim. — Poważnie, jeszcze niczego nie upolowałeś? Tylko mi nie mów, że przez te... ile... dwie godziny zasadzasz się na mnie. — Cimio wyraźnie się speszył. Faktycznie, na czajenie się za koniem poświęcił większość tego czasu, choć wcale nie miał zamiaru się nim później posilać. Właściwie to ich nietypowa zabawa w podchody przeważnie nie kończy się nawet wystawianiem pazurów. Punktem wygranej jest wylądowanie na grzbiecie konia, czego zwierz i tak jak do tej pory nie dokonał.
— No... nie. — Skłamał. — Ale w tych górach kompletnie nic nie ma.
— Ta. poza tymi wszystkimi zającami, kozami górskimi i jedynie bogowie wiedzą, co jeszcze. Widziałem tu kilkanaście różnych gatunków przez ostatnie pół godziny. Wysil się bardziej i chodź. — Mruknął ogier, pokonując kolejne kilka skał,
— Wysil się kto? — Kilkanaście metrów od dwójki pojawił się nowy głos, podczas gdy Cimio zdążył się zmyć. Ogier spojrzał na nieznajomego. Okazał on się być jasnej maści klaczą, posiadającą... no proszę. Skrzydła.
<Hypnotic?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz