sobota, 12 listopada 2016

Od Chica - Wojna? Znowu?, part uno

- Annabel... Nie! Zaczekaj! To pułapka. Tam jest Agramon! - wołałem.
Ruda klacz posłała mi tylko promienny uśmiech. Potem oddaliła sie prostoduszny pułapki zastawionej przez Agramona i Lilith. Pobiegłem za nią. Bieg. Tylko on sie teraz liczył. Zatrzymałem sie. Nad Annabel w kałuży krwi stał Agramon i sie... Śmiał.
-Zapłacisz mi za to ojcze! - warknąłem.
***
Obudziłem sie. Od dwóch dni, w stadzie toczy sie wojna. Trafiłem tu tuż przed jej rozpoczęciem. No i dowiedziałem sie że nad przywódczynią panuje Death. Diego już stał obok mnie.
~Nic sie nie stało przyjacielu? - zapytał z troską.
~Raczej nic. To był tylko zły sen - posłałem mu zmęczony uśmiech.
Jeleń uspokoił sie i wrócił do swojego wcześniejszego zajęcia. Był bardzo troskliwy. Wiedziałem że nie pozwoliłby mnie skrzywdzić. Wstałem i postanowiłem przejść sie po lesie. Czemu akurat las? Nie mam pojęcia. Po prostu to miejsce przypominało mi o Annabel. No i spotkałem tam Dragon która była dość... Ekscentryczną postacią. Twierdziła że jest tam przez Cole'a i że nie warto mu ufać. No i cały czas pytała gdzie jest Liam i co się stało z Veną. Za każdym razem mówiłem jej prawdę:
Death zabił Liam'a a ten stał sie bogiem, mamy wojnę, Cole jest ok, Vena ma sie dobrze. Nie widziałem powodu żeby jej kłamać. Była samotna, obłąkana. Nagle przede mną pojawiło sie to brzydactwo. To znaczy... Po prostu demonica.
-Czego chcesz?! Powiedziałem że was nienawidzę i nie zmienię zdania - powiedziałem.
-Oh, vato... Wszyscy sie zmieniamy, mój drogi braciszku - zaśmiała sie Aminesia.
Rozpoznałem ją po głosie. Ciekawe po co ją tu przysłano. By mnie zabić? Możliwe. W końcu zachowałem sie jak "syn marnotrawny" i porzuciłem rodzinę. Ale kto by kochał takich rodziców, siostry i braci? Westchnąłem i spojrzałem na Aminesie.
-Zabij mnie. Tylko szybko, bo nie chce mi sie czekać - warknąłem.
Demonica zawahała.
-Nie muszę tego robić jeśli wrócisz - stwierdziła.
-Oj, Ama... Dostałem tu wyższe stanowisko niż sprzątaczka Agramona i Lilith. Serio - rzuciłem ironicznie.
Nie ukryła uśmiechu. Dawno już z nią nie gadałem.
-No więc muszę cie zabić. A szkoda. Wielka szkoda, Chico - odparła.
Rzuciła sie na mnie z sztyletem. Zrobiłem szybki unik. Klacz zadała mi cios w skrzydło. Czułem jak czerwone krople krwi po nim spływają. Z wściekłością wbiłem róg w jej ciało. Padła martwa. 
Zabiłem właśnie swoją siostrę. Stałem sie mordercą jak Aragorm. 

C.D.N

Rana na skrzydle -6HP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz