czwartek, 3 listopada 2016

Od Mariki CD Cole



Miękki ten nasz Cole. Ech… Nie ma to jak zaczynać kiepsko u przywódcy. Cóż… Mimo wszystko powinnam trzymać jęzor za zębami i okazać trochę szacunku dla przywódcy. Dobrze, wyjątkowo przyznam; odrobinę przegięłam. Z drugiej strony… Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić Cole’go w roli kochającego brata. A jednak coś go ruszyło gdy powiedziałam o Liamie. Zresztą… To już nie moja sprawa.
Patrzyłam chwilę za znikającym w oddali ogierem. W końcu zdecydowałam, że polecę za nim. Chociażby dla samej przyjemności szybowania między chmurami. Między burzowymi chmurami. Rozwinęłam skrzydła. Przez chwilę stałam tak pozwalając wiatrowi „przechodzić” przez moje powietrzne upierzenie. Miałam wrażenie, że mam doczepione do karku nie skrzydła a żagle. W końcu znudzona zabawą wzbiłam się w górę. Leciałam daleko od przywódcy. Nie chciałam bowiem by mnie zauważył. Nie wiem dlaczego. Może nie miałam ochoty znów się z nim kłócić? Nie… Raczej przeciwnie! Chętnie pokazałabym mu, że łatwo się nie poddam ale… trochę szkoda mi go było. Odleciał taki zatroskany, smutny. Wbrew memu radosnemu nastawieniu. Leciałam tak i rozmyślałam, rozmyślałam i leciałam. A Cole umyślnie lub i nie umyślnie wleciał w sam środek burzliwej pogody. Drżałam z zimna ale starałam się nie zbaczać z kursu wytuczonego przez ogiera. Wznosiliśmy się coraz wyżej i wyżej. Moje skrzydła zrobiły się dość ciężkie przez szron. Ku mojej uldze przywódca niedługo potem wylądował. Zdziwiona stwierdziłam, iż pierwszy raz widzę owe miejsce. Było jednocześnie tak piękne i tak… ponure. Dopiero po 15 minutach dreptania za Cole’m  zdałam sobie sprawę gdzie jesteśmy. Przy wejściu do Zaświatów. Ogier stał bardzo blisko ich lecz ja musiałam zostać jakieś dziesięć metrów od wejścia gdyż nawet tam zwykły koń nie mógł postawić kopyta. Obserwowałam uważnie całe zdarzenie. Cole chwilę stał i patrzył w dal jak zahipnotyzowany. Nagle pojawił się… Przetarłam oczy ze zdumienia. Ach jak miło było go znów widzieć! Lee! Chciałam już tam pobiec lecz silne pole magnetyczne odbiło mnie jak piłeczkę. Westchnęłam. Przecież on mnie nawet nie znał aczkolwiek ja go znałam więcej niż można było się tego po mnie spodziewać. Bracia długo rozmawiali. Wydawali się dość poważni. Ciekawe o czym tak rozprawiali? W końcu się pożegnali i Cole ruszył spowrotem w moim kierunku. Gdy mnie zobaczył zmarszczył brwi.
- Witaj. O czym rozprawialiście? – uśmiechnęłam się serdecznie oczekując gburowatej odpowiedzi lub zwyczajnego zignorowania pytania.
Oj ja się tak prędko od niego nie odczepię! O nie!
Cole? Brak pomysłu :/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz