środa, 9 listopada 2016

Od Galanta - wojna cz.1

~WOJNA, cóż nigdy nie miałem z nią do czynienia, czy to znaczy,że wiodłem szczęśliwe życie? Czy może żyłem w niewiedzy, ze złudnym wrażeniem spokoju? Kto wie. Wydawało mi się, że to wszystko jest obok, że mnie to nie dotyczy, że równie dobrze mógłbym po prostu odejść gdzieś daleko i zapomnieć. Nie. Nie mógłbym zapomnieć. Zapomniałem już wiele, zbyt wiele. W takim razie musiałem poddać się losowi, co innego miałbym zrobić, skoro nie mógłbym zapomnieć? Po dłuższym zastanowieniu nawet jakbym mógł, to nie chcę, nie chcę zapomnieć już o niczym...~
- A więc naszym wrogiem jest Death i jego podwładni? Dużo mi to nie mówi... - Mruknąłem zdenerwowany. Jak niby mam walczyć z kimś o kim nic nie wiem? Wydawało mi się to nie wykonalne, lecz wkrótce mój niepokój miał zostać rozwiany.
- Uwierz, masz szczęście,że nie było dane Ci go poznać, to parszywa istota. - Vena pocieszyła mnie z zawiścią w głosie. - Widocznie nie jest zbytnio lubiany. - pomyślałem.
- No okay, jego podwładni to demony, jak mam z nimi walczyć? - Nadal byłem niepewny.
- Wszystkie chwyty dozwolone, po prostu nie daj się zabić, zabijając przeciwnika. Proste. - Rzekła Marika z błyskiem w oczach. Mimo widocznego uśmieszku widać było w niej niepewność, a wszyscy byli widocznie skonsternowani zaistniałą sytuacją. Czy powinienem wiedzieć coś więcej?
- Czy... Death już kiedyś zawitał na tereny tego stada? I co zrobił, że jest tak znienawidzony? - Spytałem niepewnie. Może to nie czas i miejsce na rozpamiętywanie przeszłości, ale naprawdę chciałem poznać tą historię.
- ,,Zawitał" to cholernie złe określenie. - Tupną Cole z wręcz namacalną nienawiścią. - To trudne, ale rozumiem twoją ciekawość... - Zaczął opowieść.
- To straszne! - Krzyknąłem po wszystkim. Faktycznie, to czego dokonał było straszne, jak ktokolwiek mógł zrobić coś takiego? Nie byłem w stanie tego zrozumieć, ale wiedziałem, że będę walczył z całych sił. Pokochałem to stado, dali mi dom i nadzieję na leprze życie, dzięki TYM wszystkim koniom stojących w TEJ jaskimi miałem szansę na to aby ŻYĆ, a nie tylko PRZETRWAĆ. Po zakończonym spotkaniu  ruszyłem przed siebie. Znalazłem niedawno pewne miejsce. Na początku nie wydawało mi się ,,atrakcyjne", ale w tej chwili wiedziałem,że może mieć dla mnie kluczowe znaczenie. Po niedługiej chwili dotarłem do owego miejsca. Nie wiem do końca co to było za miejsce, ani czemu miało służyć, wyglądało jak wysypisko z masą białej broni. Rozglądałem się uważnie. Wpadło mi w oko kilka rzeczy. Moim pierwszym  ,,przyjacielem" została niezawodna siekiera, wahałem się chwilę nad bagnetem, ale ostatecznie uznałem, że kordzik będzie lepszy, siekiera byłą wystarczająco ciężka, a nie chciałem się zbytnio spowalniać, więc postanowiłem zdać się również na moje moce. Kiedy już wszystko ładnie spakowałem do torby poczułem, że coś jest nie tak. Ktoś mnie śledzi. Momentalnie zerwałem się w stronę lasu. - Wśród drzew mam przewagę. - Pomyślałem. A oto i on, mój pierwszy przeciwnik.
Demoniczny wilk kroczył pewnie między drzewami wypatrując mnie swoimi przekrwionymi ślepiami. Kiedy znajdował się w korzystnej (dla mnie) pozycji przypuściłem atak. Rzuciłem się z impentem na przeciwnika wbijając siekierę w jego nogę. Rykną przeraźliwie. Zaatakował mnie pazurami. Unieruchomiłem go. Chwyciłem kordzik i już miałem zakończyć jego żywot, kiedy nagle zrzucił mnie z siebie. Teraz to on był w ,,wygranym" położeniu. Patrzył na mnie z pogardą. -To jeszcze nie koniec! - Rzuciłem wściekle i wbiłem kordzik w jego klatkę piersiową. Zawył i ugryzł mnie w kark. Przeciągnąłem kordzik po jego ciele czując, że jego chwyt powoli słabnie, aż w końcu opadł bezwładnie na ziemię. Wstałem i patrzyłem na niego. Leżał żałośnie w trawie poplamionej krwią, nadal z posępną miną. Byłem trochę podrapany i miałem ranę na barku. - Zagoi się. - Pomyślałem ze spokojem. Nie była głęboka, ale były na niej dobrze widoczne ślady kłów. Nagle usłyszałem jakby niemy pisk. - Charme... - Szepnąłem z przerażeniem i bez zastanowienie zerwałem się w stronę pisku. Cwałowałem ile sił w nogach, bez opamiętania. Przemieniłem się i momentalnie wzbiłem w powietrze. Rozejrzałem się szybko i dostrzegłem... Charme przyparta do drzewa, a do niej zbliżał się demon. Również był to wilk. Rzuciłem się w ich stronę zwalając wilka z nóg. Atakowałem wszystkim co miałem w zanadrzu. Wszystko działo się tak szybko, że nawet sam nie wiedziałem co właściwie się dzieje. Demon oczywiście nie pozostawał bierny. Bronił się, również, wszystkim co miał, ale ja nawet nie zwracałem uwagi na jego ataki. Byłem jak w amoku, rozwścieczony i niepoczytalny. Wilk walczył zacieńcie. Miałem ogromną rządzę dokonania na nim mordu, nic nie mogło mnie powstrzymać. W końcu demoniczna kreatura padła, ale ja jeszcze przez jakiś czas poniewierałem jego zwłoki. ~ Już nie żyje...~ Usłyszałem melodyjny głosik Charme. Zastygłem. Dyszałem ciężko. Przyjrzałem się zmasakrowanym zwłokom, po czym powoli odwróciłem wzrok ku stojącej obok sarence. Patrzyła beznamiętnie na całą sytuację. - Nic Ci nie jest? - Spytałem troskliwie uspokajając oddech. ~ Nie. ~ Powiedziała to całkowicie bez wyrazu. Zerknąłem na ciało demona. - Chodźmy stąd, nie chcę, abyś na to patrzyła. - Powoli wstałem. Poczułem ból na całym ciele. Z trudnością powstrzymałem się od syku. Delikatnie popchnąłem moją towarzyszkę, aby szła do przodu. Nie chciałem, aby patrzyła na moje rany. Szliśmy chwilę w ciszy przez las. Nie wiedziałem zbytnio gdzie jesteśmy, ale Charme wydawała się znać okolice. Po krótkiej chwili dotarliśmy do Jeziora Siedmiu Księżyców. Było doprawdy pięknie, był bardzo wczesny ranek, może 3.00, 4.00. Wpatrywałem się w taflę wody z zachwytem. Cała wściekłość stopniowo ze mnie odeszła. ~ Zmyj krew, musisz opatrzyć rany. ~ Usłyszałem głosik Charme. Spojrzałem się po sobie. Faktycznie byłem cały we krwi i błocie. Speszony wszedłem do wody. Kiedy wszystko ze mnie spłynęło mogłem dokładnie dostrzec wszystkie ,,straty własne". Miałem głębszą niż wcześniej ranę na barku, trochę pochlastaną klatkę piersiową, kilka delikatnych ran na nogach i zadrapania. Uniosłem wzrok ku Charme stojącej u brzegu jeziora. Wpatrywała się we mnie z konsternacją.
- Nic mi nie jest. - Uśmiechnąłem się beztrosko.
~ A w pysk chcesz? ~ Usłyszałem ku mojemu zaskoczeniu.
- Odkąd jesteś taka niemiła? - Podszedłem energicznie w jej stronę.
~ Martwię się... to wszystko moja wina. ~ Spuściła wzrok.
- Hej... nieprawa, przecież wiesz, że to ja jestem idiotą. - Pocałowałem ją w czółko.
~ Powinnam być ostrożniejsza...
- To ja się Tobą zająłem i to ja o Ciebie dbam, robię to z własnej, nie przymuszonej woli, więc...hej nie martw się.
~ Tym razem to ja zadbam o Ciebie. ~ ,,Powiedziała" pewnie.
- Hymm...? - Charme zdjęła z siebie torbę, której wcześniej nie zauważyłem i zaczęła czegoś w niej szukać. Po chwili wyciągnęła kilka ,,ciekawych rzeczy", podeszła do mnie i zaczęła opatrywać moje rany.
- Znasz się na medycynie?
~ Hobby... ~ I znów wróciła bezkompromisowa, cicha Charme. Nie powiem, zaskoczyła mnie tym.

C.D.N. ( Już myślałam, że tego nie skończę. :d Hymm... min. 150 słów, ZASZALEJMY, walnijmy 1150 :') )

Duża rana na karku -9HP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz