poniedziałek, 14 listopada 2016

Od Chica

Wędrowałem górskimi ścieżkami wraz z Diegiem. Kompletny przypływ nudy, podczas wojny. I co tu zrobić? Tereny wypostoszały, Cole, Marika i Vena zajęci... A Dowódcy jednego Zwiadowcy nie potrzebują. Westchnąłem.
~Mogłem zostać Dowódcą Wojowników.
~I byś ich pozabijał? Nie znasz sie na tym Chi. Tylko na byciu Zwiadowcą.
Jeleń spojrzał na mnie z troską w oczach. Posłałem mu zmęczone i wdzięczne spojrzenie. Niestety nawet jego słowa nie mogą pocieszyć strapionej duszy. Nagle ujrzałem jakąś cętkowaną klacz.
-Hej. Czemu chodzisz tu sama, chica? Przecież jest wojna, słoneczko - wyszczerzyłem się.
Zawsze warto zrobić sobie jakąś beznadziejną rozrywkę. Popatrzyła na mnie z lekkim politowaniem.
-A tak sobie chodzę - odparła wymijająco.
-Nie wierzę ci rubio chica - zastąpiłem jej drogę.
Klacz przewróciła oczami. Zapadło milczenie. Antonio skrył sie wśród skał, bo nie lubił towarzystwa innych koni. Zresztą... On wolał samotność. Spojrzałem na klify za którymi ciągnęło sie morze. I to przypomniało mi o Annabel Lee.
- "Byliśmy dziećmi, ja i ona, W królestwie nad mórz pianą, A miłowaliśmy sie miłością, Ja z mą Annabel Lee, O jakiej chyba uskrzydlonyRój Serafinów śni." Wiersz ten wymyślili ludzie. Nie znali ani Anny ani.... Jej ukochanego. A jednak wspaniale oddali ich miłość - łza spłynęła mi po pysku.
Zdziwiona klacz, spojrzała na mnie.
~Nazywa sie Lianor.
Posłałem wdzięczne spojrzenie do Diega.

Lianor?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz