sobota, 12 listopada 2016

Od Mariki - wojna cz.2



Nie byłam w stanie poruszać się o trzech nogach. Skakanie nie przynosiło rezultatów i do tego zmuszało giętki kręgosłup do pracy. Spróbowałam więc użyć zakrwawionej kończyny. Ból jednak wzmógł się znacznie a mi już powoli tchu zaczynało brakować. Ubolewając nad własną słabością wybrałam drogę do medyka. Poczęłam się czołgać. Nie był to dobry pomysł ale wszak jedyny. Brud, drobne kamienie, szyszki nie szyszki, resztki padliny i inne ciała stałe; to wszystko wchodziło w skład mojej rany.
Już z daleka ujrzałam Marinę. Zapracowaną bo jedyną medyczką w naszym stadzie. Znałam ją z widzenia, parę razy może przywitałyśmy się. Zazwyczaj widziałam ją z Miodką i czasem z... Lorganem. Westchnęłam cicho. Podczołgałam się jeszcze trochę i wstałam. Chwiałam się raz w prawo, raz w lewo. Klacz gdy mnie zobaczyła wytrzeszczyła swe czerwone i zmęczone oczy. Do sierści miałam doczepione jeszcze wnętrzności demona przyklejone gęstą warstwą krwi. Noga ma zaś była całkiem pozbawiona skóry a po żyłach pełzły mi przeróżne robaki nie mówiąc już o brudzie. Marina prędko opatrzyła mi chorą kończynę.
- Ty na wojnie? - spytała lekko zdziwiona.
- Owszem, jestem morderczynią. - przyznałam z odrobiną dumy.
- Ale ty...! - zaczęła. - Wybacz lecz uważam, że... Em...
- Nie nadaję się? Wszyscy tak mówią ale ja to... Mogę chyba powiedzieć, że "kocham". - mruknęłam.
- Zatem idź teraz położyć się do schronu. - rozkazała Marina.
Schronem nazwaliśmy miejsce dla rannych. Był to malutki szpitalik umieszczony bezpiecznie pod ziemią. Już z daleka dojrzałam zapełnione łóżka.
- Ani mi się śni! Idę tam gdzie moje miejsce; do grobu. - zaśmiałam się.
Klacz tylko westchnęła. Bowiem nie była o wiele mniej zmęczona niż ja. Lecz ja czułam ducha walki. Kuśtykając trochę czmychnęłam w krzaki.
Powoli zbliżał się wieczór. Z radością zauważyłam, że z czarnego nieba zaczęły spadać białe płatki śniegu choć był to dopiero listopad. Zauważyłam ze zdziwieniem, iż z każdym krokiem robi się dużo ciemniej. Chwilę potem nie widziałam już nic. Chodziłam po omacku. Mrok i ciemność panowały nade mną. Byłam zdana tylko i wyłącznie na me obolałe nogi i zachwiany umysł.
- Cieszę się, że przyszłaś… Czekałem. – pośród lodowatego głosu wiatru odezwał się ten; męski, twardy i zuchwały.
- Zapewne. – warknęłam w odpowiedzi.
- Naprawdę? Nie poznajesz mnie? MNIE?! Szkoda… A ja tak tęskniłem… Ale ważne, że jesteś. Że udało się tu ciebie ściągnąć. Masz bardzo mizerne ciałko a ja… Takie kolekcjonuje. I wiesz brakuje mi właśnie takiego. Jest śliczne lecz… Kruchutkie.  Może wolisz lepsze, silniejsze? Wiem, że od dawna chcesz go porzucić. Nie podoba ci się, prawda? – syczał niewidzialny.
- Nie mogę zaprzeczyć lecz jedynie honorowa śmierć może mi je zabrać. Zabierze mi wszak tylko kości bo wszak mięsiwa zbyt dużo nie zastałeś. Dusza pozostanie i walczyć będzie nadal.
- A no tak… Może i racja jest po Twojej stronie.  Muszę cię ostrzec ; ja kolekcjonuję również i dusze. Przemieniam je w swoją własność a moja własność jest święta, zła i nikczemna. I też brakuje mi takiej jak twoja. Mam również duszę jedną, odległą… Przyznam ci się szczerze, iż wstydzę się jej trochę. Oto proszę spojrzyj na nie.
Niezwykła siła odepchnęła mnie na kilka stóp w tył. Przed sobą zobaczyłam marionetkę. Tak, marionetkę.
- Co chcesz mi pokazać?! – prawie, że wykrzyknęłam te słowa bo uwięzione ciało przypominało mi JĄ!
- A jak myślisz? Teraz mnie pamiętasz? – zagrzmiał głos i jego posiadacz wyłonił się z mgły.
Teraz był już słodziutkim demonem pod musztrą samego Death’a. Chciałam krzyczeć lecz Håkan chwycił me gardło i poczułam, że brakuje mi tchu.
- Pamiętasz mnie jednak, co?! PAMIĘTASZ!?- warknął a zabójczy głos rozchodził się echem po lesie.
Wreszcie puścił mą szyję a ja opadłam bezwładnie na ziemię i póki mogłam starałam się zaczerpnąć jak najwięcej powietrza.
- Pamiętam tą lekkoduszną mordę. Miałam jednak nadzieję, że nigdy już sobie o niej nie przypomnę! Wymazałam ją z pamięci raz na zawsze! – wrzasnęłam najgłośniej jak mogłam. – Nie cierpię cię! Jak mogłeś mi to zrobić!!!???
Zawładnęła mną gorycz i rozpacz. Położyłam się na ziemi szlochając gorzko. Moja krótka grzywa zatonęła w błotnistym podłożu.
- Ja też cię kocham… - mruknął Håkan.
Ja jednak się nie odezwałam. Leżałam w bezruchu. Zabije mnie; trudno. Ale nie oddam mu duszy. Nie oddam mu mojej wyobraźni. Nie oddam tego czego ON mnie nauczył. Tego co ON wychował.
- Twoja matka była durniem. – rzekł ze złośliwym uśmieszkiem. – Ojciec też.
- NASZA. – wyszeptałam przez łzy. – NASZA matka i NASZ ojciec!
Wstałam powoli i spojrzałam mu w oczy. Śmierdziały zgnilizną. Zgniłym sercem. Tym sercem, które niegdyś tak kochałam.
- Co ci się stało? – spojrzał na moją poharataną nogę. – Może ci pomóc? Wiesz, mogłaś od razu do mnie dołączyć. Wtedy oszczędziłabyś sobie bólu… Ale ty nie chciałaś. Jestem w stanie ci przebaczyć bo w końcu głupio jest zabijać własną siostrę.
W odpowiedzi rzuciłam w niego nożem. Odsunął się z pogardą. Wstałam i mimowolnie podeszłam do niego. Ze łzami w oczach przytuliłam brata a on mnie. Chciałam go zabić lecz… Czułam tą więź. Nie mogłam tak od razu, po tylu latach… Cofnęłam się parę kroków w tył.
- Odejdź! – krzyknęłam.
Pokręcił głową. Kopnął mnie z całej siły w brzuch. Zemdliło mnie. Upadłam lecz zaraz się podniosłam. Wokół Håkan’a  pojawił się niebieski dym. Poczułam jak swąd dostaje się do moich nozdrzy. Wstrzymałam oddech; trucizna.
- NIE CHCESZ ODDYCHAĆ?! – wrzasnął ogier.
Znów złapał mnie za szyję i potrząsał mym ciałem. Nie byłam w stanie zareagować, nawet ruszyć kopytem.  Powoli uchodził ze mnie i owy duch o którego tak walczyłam. Nie widziałam żadnego wyjścia. Gdy byłam już przekonana, iż pora abym już odeszła przypomniałam sobie o swych (jak w tej chwili mnie się wydawało) anielskich mocach. Rykiem zarzynanego cielęcia „odpędziłam” od nas powietrze tworząc próżnię.  Już miałam mroczki przed oczami gdy potwor mnie puścił. Upadłam i przywróciłam spowrotem tlen; w końcu ja też go potrzebowałam. Obudził się we mnie pierwotny instynkt. Podniosłam się. Podniosłam z ziemi złocisty miecz. Bez wahania rzuciłam się na brata. Czułam niezwykłą energię, pulsowała we mnie krew wojownika, gnieździła się we mnie ogromna moc i siła. Przewróciłam go na plecy. Ten zszokowany ale jak zawsze przygotowany odepchną mnie w tył. Rozpędził się i z furią  natarł. Cięłam mieczem na prawo i lewo ale on o dziwo każdego ciosu unikał i wykorzystywał przeciwko mnie. W końcu jednak skoczyłam na jego ramię stwarzając dogodną sytuację aby zadać cios ostateczny. Podniosłam miecz. Håkan jękną. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie mogę tego zrobić. Władał nad setkami, tysiącami, kto wie czy nie milionami porwanych dusz… Władał nad duszą mej matki i mego ojca. Tak, ta marionetka… To była ona; Jennifer. Opuściłam miecz. Mój brat wykorzystał to wbił swoje kły w mój łeb. Krew ma wytrysnęła na wszystkie strony. Ból był tak diabelsko mocny… Moje lewe oko pociemniało. Nic nie widziałam, nie wiedziałam co się dzieje. Demon trzymał przez pół minuty a ja ryczałam z bólu. Puścił mnie w końcu a ja oniemiała z wrażenia stwierdziłam, że czegoś brakuje. Nie myliłam się. Spojrzałam w kierunku paszczy brata. Coś z niej wypadło… Oko. Moje oko! Rzuciłam się na niego i wbiłam w jego serce złoty miecz.  Sturlaliśmy się ze zbocza i wpadliśmy do głębokiego wąwozu.
- Kochałem cię… - wymamrotał a z jego pyska wypłynęła krew.
- Ja też… - zapłakałam.
Nikt nie mógł pojąć naszej miłości. Wychowywał mnie od dziecka ale w pewnym momencie… Przytuliłam się mocno do jego zimnego ciała i zamknęłam oczy. Straciłam świadomość.

C.D.N.
Tak miałam brata, zwano go „Królem Wojowników”… Do pewnego czasu… Ale ja go zawsze będę kochać…
PS: Pobiłam Cię Galant!  1237 słów! XD

Urazy na głowie, szyi, brak oka -15HP
(tak wiem, że dużo XD nic nie poradzę)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz