sobota, 20 sierpnia 2016

Od Liama - "Ciężka Śmierć"

Obudziłem się następnego ranka. Pożegnałem się z Veną i Primą. Oczywiście nie były świadome moich zamiarów. O tym co chciałem zrobić wiedział tylko Cole. Ale i tak miałem wrażenie, że inaczej jak w liście nie wyraziłbym tego. Nie umiałbym mu tego powiedzieć prosto w oczy. Powstrzymałby mnie. Dlatego wstałem wcześnie rano. Mój brat nie mógł mnie powstrzymać. Był potrzebny tutaj. Zostawiłem wszytko tak jak leżało. Wyszedłem przed jaskinię. Panował jeszcze mrok. Niebo było w delikatnych odcieniach granatu i szarości. Już dało się słyszeć pierwsze ranne ptaszki. Westchnąłem tylko. Dzisiaj miała być pełnia. Do nocy trzeba było znaleźć tego padalca. Wzbiłem się w powietrze. W oddali usłyszałem przepełniony goryczą krzyk. Cole. Pomyślałem. Odwróciłem łeb. Stał tam wraz z jeszcze jakimś koniem. Vena? Tą maść zawsze poznam z daleka. Pewnie poszedł do niej z listem. Jednak ani Cole, ani Vena nie polecieli za mną aby mnie zatrzymać. I dobrze. Musiałam załatwić to sam.

***

Stanąłem przed bramą Zaświatów. Tam pewnie będzie Death. Jednak.... Nie mogłem wejść. Owszem czasem jest to utrudnione, gdyż jestem pół bogiem, a nie bogiem, ale nigdy nie było tak abym nie mógł wejść. To pewnie jego sprawka. Zawsze wiedział co robię. Teraz się pewnie ukrywał. Bał się. Nie miałem pojęcia gdzie mógłby być. A on wiedział gdzie jestem ja. Zawróciłem sprzed bramy zaświatów.

Pobiegłem przez Sunny Forest, minąłem Góry Free Moutain. Same góry nie były wielkie i rozległe, więc przebiegnięcie ich u podnóża zajęło mi niecałą godzinę. Teraz wchodziłem na niepewne tereny.
 - Martwe Ziemie.

Czułem uścisk duchów na swoim grzbiecie. Mój płynny galop przeobraził się w ciężki i mozolny kłus. Słyszałem szepty, krew zaczęła mi szybciej płynąć w żyłach. Moja wędrówka z Zaświatów tutaj zajęła mi dobrych kilka godzin. Nie sądziłem, że tak daleko zajdę. Czułem jak coś oplata mi szyję. Czułem się jakbym miał ciężki łańcuch na szyi, który się cały czas zaciska. Jakiś kilometr przed Mrocznym Zagajnikiem stanąłem. Nie miałem już siły. Moje płuca wypełniało coś dziwnego. Coś co mi bardzo ciążyło. Byłem brudny, spocony i śmierdziałem zgniłą ziemią.
Nie wypełniłem swojego planu! Nie mogłem teraz się poddać. Nie w takiej chwili. Musiałem go znaleźć! Nie mogłem odejść tak żałośnie. Nie w taki sposób. Wiedziałem na co się piszę, ale moja śmierć miała być korzystna dla mnie, Cole'a i całego stada! Oczy zaszły mi łzami. Co ja robię do cholery?! Gdzie jest ten ch*j?! Zacisnąłem mocno oczy. Opadłem na kolana. Zemdlałem.

***

Otworzyłem oczy. Czy ja już nie żyje? Death pewnie dalej urzęduje na Seculorum i kogoś tępi. Jednak! Żyłem! Był późny wieczór. Zaraz będę demonem. Dopiero teraz odzyskałem ostrość widzenia. Zauważyłem, że jestem niedaleko bagien. Lekko zakrwawiony i posiniaczony. Uniosłem łeb. Ujrzałem czarna sylwetkę konia. Niebieskie pióra na końcach! Cole! K*rwa! Ty idioto! Wstałem jak postrzelony. Podszedłem chwiejnym krokiem do brata. Już chciałem coś powiedzieć gdy ten "postrzelił" mnie wzrokiem tym samym uciszając mnie. Pyskiem skinął w las. Zabity zając i ten zakrwawiony pysk. Death. Jadł w najlepsze.
- Co ty tu robisz?!- szepnąłem Cole'owi rozzłoszczony do ucha- Pisałem, że nie masz iść i zostać w stadzie. T A M jesteś potrzebny- dokończyłem
Mój brat tylko spojrzał na mnie. W oczach miał taki żal, złość, determinację... Ach sam nie wiem ile uczuć wyczytałem z tego jednego, głębokiego spojrzenia. Szczerze jego wzrok przeszył mnie od końca uszu, aż po same pęciny. Dreszcz przerwał, ten sam przenikliwy głos. Ojciec się odezwał.
- No nie spodziewałem się - zaszydził i jadł dalej w najlepsze - Dwóch, moich - zaznaczył to słowo - synów razem. Twarzą w twarz ze mną. Liam- odezwał się. Zastrzygłem uszami na to jedno słowo- Nie spodziewałem się tego po tobie. Ty przeciwko mnie? I jeszcze wciągnąłeś w to swojego brata. Nie ładnie. No cóż. To zginiecie obaj!- dokończył i podniósł swoje czerwonokrwiste, przepełnione nienawiścią oczy
Księżyc w pełni wzbił się wysoko na granatowe niebo, usłane gwiazdami. Ja z Cole'em wymieniliśmy jeszcze jedno spojrzenie. Było to pożegnanie.
Nie pamiętam co się stało potem. Minusem mojej bestialskiej mocy było to, że nie odczuwałem bólu, którym przychodził dopiero rano oraz nie pamiętałem nic co się stało. Wiedziałem tylko, że trzy bestie stanęły do boju przeciwko sobie.

Rano obudziłem się ledwo żywy. Miałem potężne obrażenia. Ledwo uniosłem łeb. Odczułem momentalnie taki ból, że myślałem, że moja czaszka zaraz eksploduje. Death leżał martwy kilka metrów dalej. Nie wiem co odczułem. Ulgę? Radość? Smutek? Niedaleko ujrzałem umięśniona sylwetkę karego pegaza - Cole. Nie byłem już w stanie nic zrobić. Dobrze, że Cole przeżył. Co prawda miał na pysku dosyć sporą, głęboką ranę. Zostanie blizna. Na klatce piersiowej również była rana. Nieduża, ale obficie ubrudzona zaschniętą krwią. Na nogach chyba też coś miał. Nie widziałem już tak dobrze. Powieki same mi się zmykały. W klatce piersiowej i na brzuchu odczuwałem ból nie do opisania. Oddech przez to stał się krótszy i płytszy. Brat podbiegł do mnie kuśtykając.
- Lee...- westchnął
Nie był w stanie nic innego powiedzieć. Głos mu się łamał, a łzy napływały do oczu. Nie widziałe już tego, ale znałem go na tyle, aby wiedzieć. Ważne, że był przy mnie i nie umierałem w samotności, obok zwłok Death'a.
- Przepraszam- szepnął po chwili, a jedna z jego łez skapnęła na moja szyję
To było ostatnie co poczułem.


~Liam odszedł tak samo jak Death. Bóg Śmierci już nikomu nie zagrozi. Nowym Przywódcą zostaje Cole - brat Lee. Stary Przywódca (Liam) zostaje nowym bogiem - Wiary, Wytrwałości i Przyjaźni.

5 komentarzy: