czwartek, 18 sierpnia 2016

Od Lorgana C.D Mariny

Zostawiłem klacz przy strumieniu, aby rozejrzeć się za drogą, która mogłaby nas stąd wyprowadzić.
Ruszyłem ścieżką wijącą się ku skalistym wzgórzom. Pomiędzy większymi kępami trawy utorowały sobie drogę niewielkie strumyki. Powietrze pachniało zgnilizną. Całkiem inny świat: nie było tu innych barw niż szarość i mdłe, przygaszone zielenie i brązy. To miejsce rzeczywiście budziło grozę. Mnie też ani trochę się tu nie podobało. W końcu znalazłem drogę, która prowadziła prosto na klif. Po paru chwilach już znalazłem się na jej szczycie. Wyczułem coś... Jakąś silną magię... Złowrogą magię... To, co na nas nadciągało, nie przypominało chmury. Była to przepotężna, sięgająca nieba ściana mgły o wodnisto - popielatej barwie.
Muszę szybko odnaleźć Marinę.
W zasadzie nie trzeba było, gdyż to ona mnie odnalazła.
-Lorgan... - zaczęła, lecz tym samy ja jej przerwałem.
-Marina, nadciąga zaklęta mgła! Uciekaj!
Marina zamarła. Jej rozdziawiona mina była jak niemy krzyk przerażenia.
Rzuciłem się w jej stronie widząc, że klacz nic nie robi. Odepchnąłem ją ze szlaku na porośnięty mchem dukt pomiędzy ciągami kolcolistu. Zaczęliśmy biec ile sił w nogach. Marina posłusznie biegła tuż za mną.
Staraliśmy się oddalać od krawędzi mgły, a nie podążać wzdłuż niej. Słyszałem krzyk Mariny. Zorientowałem się wtedy, że ściana szarości wygina się w łuk, omijając zgrabnie wszystkie drzewa, nadciągając prosto na nas. Mierzyliśmy się z bardzo potężną magią.
Wąska ścieżka pod naszymi kopytami nagle się urwała. Wpadliśmy w błoto i torf. Teraz czekał nas już tylko niemy horror.
-Marina - wyszeptałem, z trudem utrzymując równowagę w gęstwinie błota - schowaj się za mną i bądź cicho. - Kiedy na dobre złapałem już pion, pomogłem jej stanąć prosto i przysunąłem ją do siebie.
Kiedyś mój ojciec nauczył mnie kilku dyskretnych zaklęć właśnie na wypadek takich o to sytuacji. Jeden po drugi rozbłysły wokół nas drobne płomyki światła. Ledwie można było je dostrzec, ale to wystarczyło, aby oddalić klątwę od nas. Dzięki temu mogliśmy normalnie oddychać. Nawet takie liche światło oznaczało bezpieczeństwo.
Staliśmy nieruchomo, czekając. Czekając, aż ktoś (może) nas uratuje albo... Aż znajdzie nas to coś kryjące się za tą gęstą szarością.
Jedynym słyszalnym odgłosem były teraz nasze oddechy. Do naszych płuc nie dostało się zaklęcie powietrza, ale sama ta przerażająca cisza wystarczyła, by wariować ze zdenerwowania.
-Bilog Hininga. Magia na naprawdę światowym poziomie. - wydobył się głos z odmętu szarości.
Przypierając Marinę za sobą, zacząłem się obracać.
-Kim jesteś? Czego chcesz?
Nagle z mgły wyłonił się ten oto ogier:

Jego świecące ślepia wzbudzały przerażenie, a z nietypowym umaszczeniem i z mgłą w tle, robił wrażenie. Wyglądał jak prawdziwy posłaniec Boga śmierci.
-Jestem tu, żeby z tobą porozmawiać, lordzie Lorganie. Liczyłem na rozmowę sam na sam, ale chyba jakoś wytrzymam z twoją... Kochanką?
-To nie moja kochanka. - zaprotestowałem. - A teraz odpowiedz mi kim ty jesteś? I skąd znasz moje imię?
-Coś mi się wydaje, że mnie na pewno znasz... Głupi nie jesteś, a więc zapewne domyślisz się kim jestem. Lordzie Lorganie. - Pochylił się w ukłonie, wykreowanym na żart.
Zaklęcie, które wypuściłem w nasze otocznie zostało pochłonięte przez tajemniczego ogiera. Wyprostował się z tryumfalnym uśmieszkiem.
-Graj czysto. Jestem przecież tu sam.
-Nie jesteś sam. Nikt nie dałby rady rzucić w pojedynkę tak potężnej klątwy blokującej. - Grałem na zwłokę, licząc na to, że szybko coś wymyślę, aby nas stąd wyciągnąć.
-No widzisz... Ja jednak dałem radę. Mój ojciec jest świetnym mentorem i nauczycielem tak silnej magii... Szkoda tylko, że twój ojciec nie był, aż tak dobry... Gdyby wtedy dał radę... Nadal byłby tutaj z twoją całą rodziną, a nawet i rodem, a tak to zostałeś sam... Jako ostatni z rodu Hentitów...
Po jego słowach nagle mnie olśniło. To jest jego syn. Syn tego, który zamordował cały mój ród. W tym momencie poczułem jak coś mnie wstrząsa i powoli się uwalnia... Uśmiechnąłem się krzywo, był to bardziej psychopatyczny uśmiech. Nie patrzyłem na nikogo, tylko przed siebie, po czym zacząłem wyraźnie i wolno mówić.
-Czyli, że to ty jesteś synem tego sukinkota? Aha, rozumiem...
Marina, ze strachem, który jej przez cały czas towarzyszył, dygnęła jeszcze bardziej z przerażenia. Wyczuwałem, że jej strach wzrósł.
-Teraz to czas, abym to ja was zaatakował... Wymorduje, wymorduje was wszystkich... Będę patrzył jak wszyscy po kolei krztusicie się krwią i powoli z niewyobrażalnym bólem umieracie... - przechyliłem lekko łeb, patrząc na niego wzrokiem szaleńca. - A kiedy już i ja ciebie dorwę będziesz mnie błagał, abym darował Ci życie, nie, wszyscy... Wszyscy będziecie mnie o to prosić, a ten skurwysyn... - zmrużyłem oczy. - Nikt jeszcze nie dozna takiego piekła jakiemu ja mu osobiście wyrządzę. - ostatnie słowa niemal wysyczałem.
Ogier przez moment patrzył na mnie z zaskoczeniem.
-Zacne plany, ale nie wiem, czy się powiodą... - odpowiedział z równym spokojem. - Tak, czy inaczej jeszcze się spotkamy.
-O to się nie martw, wytropię was, nieważne ile jeszcze was spotkam - znajdę was i zabiję. - spojrzałem mu prosto w oczy.
Ogier spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem pyska.
-Żebyś się nie zdziwił... - po tych słowach zniknął, a razem z nim mgła.
Mimo tego wewnątrz mnie targała mną furia, dzięki, której zdołałem swoją mocą  unicestwić bagno, które zaczęło wyparowywać. Zostało po nim tylko obszerne i duże wgłębienie w ziemi.
-Lo - Lorgan... - wyjąkała nadal sparaliżowana strachem Marina.
-Musimy ruszać dalej. - odpowiedziałem przerażająco spokojnie. - Jeżeli nie będziesz chciała to pokażę Ci powrotną drogę do stada.
(Marina?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz