wtorek, 16 sierpnia 2016

Od Mariny CD opowiadania Lorgana

- Na co czekamy? Ruszajmy Lordzie Ciemności. - powiedziałam. Ogier westchnął z rezygnacją i skierowaliśmy się w głąb lasu. Jako że obiecałam Lorganowi nie paplać za dużo, zaczęłam wesoło pogwizdywać i skakać rytmicznie. Było przy tym mnóstwo zabawy, bo przy każdym skoku, wzbijały się w powietrze chmury rudobrązowych liści. Nie rozumiem tylko, dlaczego ogier prychał przy tym gniewnie. Im dalej szliśmy, tym las stawał się cichszy. Po jakimś czasie potężne dęby i kasztany przerzedziły się, zastąpione kłującymi krzakami jeżyn i chwastami. Zmierzchało, gdy naszym oczom ukazała się wyjątkowo dziwna część lasu. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, rosły rozłożyste wierzby o smętnie zwisających gałęziach i połyskujących w mroku srebrnych listkach. Co najdziwniejsze, w miejscu tym w ogóle nie było słychać śpiewu ptaków, czy bzyczenia owadów. Panowała tu martwa cisza. Próbowałam wytężyć wzrok, aby zobaczyć, co jest dalej, ale uniemożliwiała mi to gęsta mgła. Przystanęliśmy z Lorganem tuż przed granicą wierzb, rozglądając się dokładnie.
- Lorgan? Co to za miejsce? Chyba nie jesteśmy już na terenach stada? - zapytałam.
- Nie - odpowiedział - to wierzbowy las. Nazywają go "Lasem Obłąkanych".
- Lasem Obłąkanych? Dlaczego? - zapytałam zaintrygowana.
- Powiadają, że w tym lesie straszy. Ci, którzy do niego weszli, tracą rozum. A niektórzy nigdy z niego nie wrócili. Podobno jeśli wejdzie się do niego nocą, dostaje się bzika. Zaczyna się widzieć dziwne zjawy i iluzje.
Spojrzałam na świecący nad nami księżyc i mimowolnie zadrżałam. Musiało być już późno. Siląc się na obojętność, zapytałam:
- A czy jest jakiś sposób, aby wyjść z tego lasu całym i zdrowym?
Lorgan zamyślił się.
- Nie pamiętam, co się o tym mówiło, ale proponuję zażyć psychotropy - zażartował ogier i parsknął śmiechem - to tylko głupie legendy, nie masz się czego bać. - dodał uspokajająco, po czym wkroczył we mgłę, między rosnące gęsto wierzby. Niechętnie poszłam w jego ślady i po chwili kroczyliśmy ostrożnie po wilgotnej, porośniętej mchem ziemi. Uważnie nasłuchiwałam, ale do moich uszu nie dobiegł żaden szmer. Ta cisza była nienaturalna. Przez moment nie mogłam się zdecydować, czy zacząć rozmowę z Lorganem, ryzykując, że ktoś nas usłyszy, czy dalej wsłuchiwać się w tą dziwną ciszę, coraz bardziej tracąc nerwy. W końcu stwierdziłam, że wolę paplanie. Zaczęłam więc nawijać o moim wujku, który je marchewki z sosem czekoladowym, o cyklu rozwojowym tulipanów i innych bzdurach, byle tylko przerwać tę ciszę. Od razu poczułam się lepiej, więc nawijałam, co mi ślina na język przyniesie, aż zezłoszczony Lorgan zagroził, że nakarmi mnie karmelkami, aby zakleić mi zęby. Bardzo nie lubię karmelków, więc zamilkłam. Z każdą kolejną minutą ciszy czułam się coraz bardziej zdenerwowana. Szliśmy krok w krok, aż naszym oczom ukazał się niewielki strumień płynący obok pagórka. Poprosiłam Lorgana, abyśmy przystanęli na chwilę, napili się i odpoczęli. Lorgan skinął łbem na znak zgody. Powoli podeszłam do strumienia i łapczywie napiłam się orzeźwiającej wody.
- Napij się, a ja w tym czasie pójdę spatrolować teren. - powiedział ogier i zostawił mnie samą. Miałam ochotę zaprotestować, ale nie chciałam wyjść na tchórza. Wróciłam więc do picia wody patrząc za oddalającym się Lorganem. Gdy ogier zniknął wśród drzew, poczułam się dziwnie, jakby ktoś mnie obserwował. Przejęta strachem rozejrzałam się dookoła, ale niczego nie dostrzegłam. Cisza pulsowała w mojej głowie. Zirytowana spuściłam łeb. To był błąd. Ze zgroza stwierdziłam, że cos było nie tak z moim odbiciem w strumieniu. Odbijająca się w wodzie klacz patrzyła na mnie orzechowymi oczami. Nie, nie, chwila, przecież to ja patrzyłam na swoje odbicie! Potrząsnęłam grzywą i poczułam jak moje serce wykonuje salto, gdy klacz nie powtórzyła mojego ruchu. Uśmiechnęła się do mnie, odsłaniając żółte zęby.
- Uuu, ktoś tu potrzebuje dentysty. Powinnaś jeść mniej słodyczy, to strasznie psuje zęby. Mój kuzyn Eustachy ciągle podjada kostki cukru i jego zęby wyglądaja prawie tak paskudnie jak twoje. A moja ciotka Jola... - nagle przerwałam zaskoczona. Moje odbicie znów znów było moim odbiciem. Zaczęłam wsłuchiwać się w ciszę i znów poczułam niepokój, a klacz odbijająca się w strumieniu ponownie zaczęła być przerażająca.
- Ha! - krzyknęłam - te wszystkie konie, które wyszły stąd obłąkane po prostu zapomniały języka w gębie... - Lorgan! - krzyknęłam nagle przypominając sobie, że ogier nie należał do gadatliwych. Cały czas mamrocząc pod nosem , puściłam się biegiem w stronę zamglonego pagórka.
Lorgan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz