środa, 31 sierpnia 2016

Od Mariny CD opowiadania Lorgana

- Musimy ruszać dalej. - powiedział ogier przerażająco spokojnym głosem - Jeżeli nie będziesz chciała, to pokażę ci powrotną drogę do stada.
Przez chwilę patrzyłam na Lorgana w osłupieniu. Stojąc na spękanej ziemi, która przed chwilą była bagnem, zastanawiałam się, co się właśnie wydarzyło, podczas gdy słowa Lorgana kołatały się w mojej głowie pozbawione znaczenia. Kiedy w końcu wszystkie myśli uporządkowały się, a sens słów ogiera wreszcie do mnie dotarł, spojrzałam na niego wytrzeszczonymi ze zdumienia oczami. Nagle, bez ostrzeżenia, parsknęłam śmiechem. Ogier patrzył na mnie z dziwnym wyrazem pyska.
- Powrotną drogę do stada? Chyba żartujesz. - powiedziałam, gdy udało mi się złapać oddech. Lorgan wcale nie wyglądał jednak, jakby miał ochotę na żarty. - Słuchaj, nie mam zamiaru zostawiać cie samego. Wiem, że nie jestem twoją wymarzoną partnerką podróży, nie jestem super silna, nie budzę postrachu i... no dobra, zdarza mi się za dużo mówić. Ale na pewno we dwóch możemy więcej niż w pojedynkę. A tak poza tym impreza dopiero się rozkręca! Nie licz na to, że pozwolę ci samemu skopać tyłek panu "O-bi-bog-su-per-nin-ja".
- Bilog Hininga to nazwa zaklęcia. - wtrącił ogier.
- Tak, czy siak - powiedziałam ignorując tę drobną uwagę - ruszajmy w drogę.
Ogier przez chwilę stał, jakby zastanawiał się, czy nie zmienić zdania i nie uciec ode mnie, gdzie pieprz rośnie, w końcu jednak wziął głęboki oddech i bez słowa ruszył przed siebie. Mimowolnie się uśmiechając ruszyłam za nim.

***
Kończyłam akurat opowieść o stryjku Bazylim, gdy okropny wierzbowy las zaczął wreszcie się kończyć i do naszych uszu dobiegły upragnione dźwięki życia. Prosta, szeroka ścieżka, którą wcześniej szliśmy, rozwidlała się przed nami na dwie mniejsze. Lewa ścieżka porośnięta była rozmaitymi grzybami, które wybijały się odcieniami czerwieni, żółci i brązu na tle soczyście zielonego mchu. Z kolei na ścieżce po prawej stronie rosło mnóstwo gatunków bajecznie kolorowych kwiatów, wokół których beztrosko latały równie cudowne motyle. Wyglądało to jak rozgałęzienie do dwóch, zupełnie różnych światów. Przystanęliśmy i ogier zaczął chodzić w tę i z powrotem zastanawiając się nad czymś intensywnie. Po minucie zaczęło to być nużące, więc pozwoliłam sobie przerwać jego potok myśli.
- Lorgan, Lorgan, Lorgan! - krzyknęłam trzy razy, aby upewnić się, ze ogier mnie słucha - Chodźmy w tę stronę z motylkami, proooszę. - dodałam z najbardziej uroczym uśmiechem na jaki było mnie stać. Szkoda, że działał na wszystkich, oprócz Lorgana. Ogier spojrzał na mnie poważnym wzrokiem i powiedział:
- Nie, Marino. Nie możemy iść w tamtą stronę, gdzie latają sobie śliczne motylki, tylko dlatego, że jest ona...
- Śliczniutka? - podsunęłam. Ogier zrobił minę, jakby zjadł coś kwaśnego.
- No, mniej więcej to miałem na myśli. W każdym razie musimy się zastanowić. Ten śliczniutki, jak to ujęłaś wygląd może być pułapką.
Spojrzałam na ogiera ze zdziwieniem.
- Lorganie, czy ty wszędzie widzisz tylko pułapki, zasadzki i niebezpieczeństwa? - zapytałam.
- Jak już miałaś okazję się przekonać, mam wielu wrogów. - odparł chłodno ogier. Chciałam już powiedzieć, że już widzę, jak ten cały czarny dziwak z lampkami w oczach sadzi sobie w lesie kwiatuszki, bo przecież kwiatuszki to jest to, co Lorgan lubi najbardziej. Zamiast tego ugryzłam się w język i pozwoliłam Lorganowi na dalsze rozmyślania. Nie mogąc usiedzieć w miejscu, postanowiłam pozwiedzać okolice. Wolnym krokiem udałam się w stronę rosnących w pobliżu dębów. Wędrowałam niespiesznie nucąc pod nosem melodię, gdy nagle raptownie zatrzymałam się. Moją uwagę przykuł nagły trzask w pobliskich krzakach. Stałam skamieniała wyczekując na kolejny odgłos. Po chwili do moich uszu dobiegł czyiś pisk przerażenia. Nie myśląc długo podbiegłam pędem do źródła dźwięku i moim oczom ukazał się przeraźliwy, budzący koszmarną zgrozę widok. Przyczajona do skoku wadera z obnażonymi kłami wpatrywała się w malutkiego, przerażonego koliberka. Poczułam, jak gwałtownie wzbiera we mnie złość i panika. W ostatniej chwili wskoczyłam prosto między dwa stworzenia. Zaskoczona wadera spojrzała na mnie drapieżnym, wściekłym spojrzeniem. Ponownie schyliła się i z jej gardła wydarło się groźne warczenie. Oburzona zmrużyłam oczy, wyprostowałam się i zaczęłam ostrzegawczo rozgarniać nogą ziemię. Choć wadera miała potężne szczęki, nie miała zbyt wielkich szans w starciu z koniem. Nawet tak niskim i niegroźnym koniem jak ja. Chyba w porę zdała sobie z tego sprawę, bo nagle zamilkła i cofnęła się o kilka kroków. W tym momencie koliberek, który krył się wcześniej za mną, radośnie podleciał do mnie i zrobił kilka okrążeń wokół mojego łba poćwierkując przy tym radośnie. Zaśmiałam się i przyjaźnie trąciłam ptaszka pyskiem.
- Po co w ogóle go ratujesz? - zapytała wadera odrywając moją uwagę od koliberka - On i tak prędzej czy później zginie. - dodała z nieskrywaną furią.
- Nie przy mnie. - odparłam spoglądając na waderę z niechęcią. Tamta prychnęła pogardliwie.
- Radziłabym ci odejść z tych terenów. Bywa tu niebezpiecznie. - powiedziała z dziwnym błyskiem w oku.
- A co ty nagle zrobiłaś się taka troskliwa? - zapytałam podejrzliwie.
- Po prostu nie chcę, aby ktoś się wałęsał po moich terenach, jasne? - odparła wbijając we mnie prowokujące spojrzenie. Nagle wpadł mi do głowy świetny pomysł.
- Więc tutaj mieszkasz? Doskonale, pójdziesz z nami. - powiedziałam z pewnym siebie uśmiechem. Wadera spojrzała na mnie zadziwiona i po chwili odparła z pogardliwym śmiechem:
- Z TOBĄ? Chyba śnisz.
- Szkoda. - odparłam przybierając obojętny ton. - Miałam nadzieję, że ktoś pomoże mi i mojemu zabójczo przystojnemu kompanowi podróży znaleźć drogę... - urwałam na chwilę robiąc rozmarzoną minę - Och, on jest taki silny i odważny. I te jego poczucie humoru. A jego oczy - cudowne! Maja takie przeszywające spojrzenie. Hmm, a do tego - westchnęłam - ciągle odnajdują go przygody. Niebezpieczne, ekscytujące przygody.... - zakończyłam z rozmarzonym wzrokiem, po czym niespiesznie odwróciłam się od wadery. - No, ale pora na mnie. Moje ciacho na mnie czeka. - powiedziałam, po czym powoli ruszyłam w kierunku, z którego wcześniej przyszłam. Koliberek podążył za mną, ćwierkając wesoło. Niespiesznie policzyłam do pięciu. Jeden... dwa... trzy... cztery...
- Czekaj! - usłyszałam. Uśmiechnęłam się z rozbawieniem, po czym z "zaskoczeniem" odwróciłam się w kierunku wadery.
- Powiedziałaś... przygody? - zapytała lustrując mnie badawczym spojrzeniem.
- Chyba jednak mamy ze sobą coś wspólnego. - odparłam po chwili. Na szczęście tylko jedno - dodałam w myślach.
Wadera przekrzywiła łeb z niesmakiem, jakby i jej nie spodobało się to spostrzeżenie.
- Za mną. - zakomenderowałam. Poszliśmy więc w trójkę: ja, wadera i koliberek. Idąc przez las uśmiechnęłam się po nosem. Coś czułam, że Lorgan się ucieszy.

<Lorgan?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz